Wieczór 1 kwietnia był dla grupy stypendystów z krakowskiej wspólnoty Fundacji „Dzieło Nowego Tysiąclecia” wyjątkowym doświadczeniem. Dziesięcioro z nich miało niepowtarzalną okazję uczestniczyć w premierowym pokazie filmu 21.37, który odbył się w Kinie Kijów w Krakowie. Dla stypendystów, którzy byli za młodzi, by pamiętać dzień śmierci Jana Pawła II film był doskonałą okazję, by zobaczyć, co świat przeżywał te 20 lat temu. Swoją recenzją filmu podzieliła się stypendystka Agnieszka Kasprzyk.
Idąc z innymi stypendystami do kina, by obejrzeć 21.37, nie wiedzieliśmy, czego się spodziewać. Nie przez ignorancję – mieliśmy świadomość, że jest to dokument o czasie poprzedzonym śmiercią św. Jana Pawła II – ale dlatego, że żadne z nas nie pamięta dobrze dnia 2 kwietnia 2005 roku. Ja miałam wtedy zaledwie trzy lata. Nie mogę więc powiedzieć, że film przerósł moje oczekiwania bądź im nie sprostał, bo… nie miałam żadnych oczekiwań.
Pierwszym wrażeniem, które odnotowałam podczas oglądania, było poczucie bliskości. Można o tym słuchać tysiące razy – jak ludzie gromadzili się, wspólnie płakali, trwali w żałobie zmieszanej z wdzięcznością za święte życie – lecz dopiero zobaczenie materiałów archiwalnych z tamtych chwil pozwoliło mi wyobrazić sobie to wszystko pełniej. Tak, wyobrażałam sobie podczas filmu, jak by to było przenieść się w czasie, dorastać podczas pontyfikatu Jana Pawła II. Nawet teraz, dwadzieścia lat po jego śmierci, ten święty jest stale obecny w moim życiu, nawet mimo tego, że nigdy specjalnie nie szukałam jego obecności. Dość powiedzieć, że od wielu lat jestem stypendystką Fundacji „Dzieło Nowego Tysiąclecia” (za pośrednictwem której zresztą dostałam zaproszenie na premierę 21.37), codziennie wchodząc do budynku uczelni, mijam tablicę głoszącą, że tu studiował Karol Wojtyła, w duszpasterstwie formuję się w ramach komórki im. Jana Pawła II (przez trzy lata treści spotkań opierały się bezpośrednio o nauczanie naszego patrona), a także jestem blisko związana z krakowską parafią św. Floriana (gdzie przecież Karol Wojtyła był wikariuszem). Jak więc bardzo wpływałby na moje życie, gdyby jeszcze żył? Przez ile czasu po usłyszeniu wiadomości o jego śmierci ja stałabym, milcząc, pod Oknem Papieskim i dumała nad darem jego życia? Tak więc: bliskość. Zestawienie filmowych relacji, nagłówków gazet, poruszających zdjęć, a także historii tychże materiałów było niewątpliwie najmocniejszą stroną filmu.
Zaraz obok wyróżnić można montaż, na tyle dynamiczny, że ani przez chwilę pokusa oderwania wzroku od ekranu nie dochodziła do głosu (co przy filmach dokumentalnych nie jest szczególnie częstym zjawiskiem). Natychmiastowe przejście do rzeczy, rzetelny dobór źródeł, przyjemne dla oka kadry i efekty – to wszystko było na bardzo wysokim poziomie. Na uwagę zasługuje także ścieżka dźwiękowa.
Były oczywiście w filmie momenty, które mogły nie każdemu przypaść do gustu (do wad mogę zaliczyć czas trwania fragmentu o klubach piłkarskich, który moim zdaniem był nieprzystająco długi względem treści), ale mimo to uważam go za wart polecenia. Może pełnić funkcję podróży w czasie dla osób w moim wieku lub młodszych, a dla tych starszych – kapsuły, w której ładnej obudowie ktoś zamknął jeden, pamiętny moment z ich życia. Oprócz bycia dobrym dokumentem, film jest też przestrzenią, w której mieszczą się liczne perspektywy, poznanie ich natomiast może nas po prostu ubogacić. Bohaterowie dokumentu mówią bez wątpienia pięknie, bo mówią o prawdzie, w którą wierzą i to – chęć dzielenia się prawdą – jest bez cienia wątpliwości posunięciem wartym pochwały.
Na koniec chciałabym jeszcze poruszyć kwestię doboru tytułu. Uczynienie nim godziny śmierci świętego, liczb znanych także poza środowiskiem katolickim, często używanych w żartach bądź memach (szkodliwych dla wizerunku papieża Polaka bądź nie, nie jest to tematem, który mam zamiar w tej recenzji rozwijać) było próbą odzyskania symbolu reprezentującego jedność i inne wartości, jakie uwypukliła sytuacja śmierci świętego. Czy udaną? O tym już poinformuje nas szersza recepcja filmu, który właśnie wpłynął na ekrany kin.