Wywiad z siostrą Barbarą Koreń ze Zgromadzenia Sióstr Franciszkanek Rodziny Maryi, wicedyrektor Zespołu Domów Pomocy Społecznej w Wieleniu.
Proszę, by opowiedziała siostra o wieleńskim Domu Pomocy Społecznej. Kiedy powstał, jaka jest jego specyfika i misja.
Jest to Zespół Domów Pomocy Społecznej prowadzony przez Zgromadzenie Sióstr Franciszkanek Rodziny Maryi i funkcjonuje od 1933 roku. Obecnie mamy cztery profile domów: dla osób w podeszłym wieku, dla niepełnosprawnych fizycznie, dla niepełnosprawnych intelektualnie oraz dla osób przewlekle somatycznie chorych. Opiekujemy się ponad 300 mieszkańcami w różnym wieku, najmłodszy ma 28 lat, najstarszy 99.
W żadnej z placówek nie może przebywać więcej niż 100 osób. Tak mówi ustawa. Mniejsze domy, w stosunku do dotychczasowych, mają na celu zapewnienie warunków zbliżonych do domowych. Ponadto podział na różne typy również jest bardzo korzystny. Pozwala to przebywać osobom z podobnymi schorzeniami, potrzebami w określonym typie domu. To również ułatwia dostosowanie opieki i pomocy. Najmłodsi mieszkańcy to osoby niepełnosprawne intelektualnie. Często trafiają do nas już w wieku 18 lat. Dotyczy to przede wszystkim osób, które przebywały w domach dziecka, a po osiągnięciu pełnoletności są zobowiązane do zmiany placówki, gdyż rodzina nie zapewnia odpowiedniego wsparcia. Najwięcej jest jednak osób leżących, wymagających całkowitej opieki – karmienia, mycia, przewijania – z częścią nie ma kontaktu.
Co, zdaniem siostry, jest wyjątkowe w tym domu?
Przede wszystkim zetknięcie się z bliska z realnym cierpieniem. Widzimy i doświadczamy, że cierpienie jest obecne w życiu, nie da się go wyeliminować. Staramy się zapewnić tym ludziom warunki domowe, jednak dom rodzinny to co innego, bliskość rodziny jest bardzo istotna. Dla nas, jako sióstr, ważna jest troska – jak wyjść cierpieniu naprzeciw, jak pomóc konkretnym osobom. Kładziemy także nacisk na formację, opiekę duchową. Codziennie jest z nami ksiądz kapelan, odprawia Mszę Świętą w kaplicy. Ci, którzy nie mogą tam dotrzeć, łączą się z nami za pomocą telewizorów. Jest możliwość przyjęcia Komunii Świętej, sakramentów. To ostatni moment dla tych ludzi na przygotowanie się do spotkania z Bogiem. Bierzemy to pod uwagę. Organizujemy rekolekcje, wspólnie przeżywamy różne uroczystości.
Jakie są największe trudności mieszkańców, które siostra zauważa?
Najbardziej mnie uderzyła samotność tych ludzi. To jest dla nich największe cierpienie. Są osoby, które są systematycznie odwiedzane przez swoich najbliższych. Jednak większość ludzi jest tutaj bardzo samotna. Zdarza się, że trafiają do nas osoby bezdomne, prosto ze szpitala, z czasem ich zdrowie się poprawia. W czerwcu przygotowywaliśmy piknik rodzinny dla mieszkańców i pytałam jednego pana, czy miał gości, czy jego rodzina przyjechała. Odpowiedział, że ma brata, ale brat nawet nie wie, że tu jest, nie mają kontaktu. Ta samotność i bycie tutaj jest trudnym zmierzeniem się z prawdą o wykluczeniu z rodziny. Niejednokrotnie ktoś jest przywieziony i po prostu zostawiony. Właśnie przy okazji pikniku ujawniło się bardzo dużo tęsknoty za rodziną. Na ponad 300 mieszkańców rodzina przyjechała do 115 osób. Pomimo tego był to radosny dzień.
Pomagali nam także wolontariusze m.in. z Fundacji „Dzieło Nowego Tysiąclecia” ze wspólnoty poznańskiej. Przyjechało 12 osób, które wsparły nas w przygotowaniu i przeprowadzeniu tego pikniku. To jest dla nas bardzo, bardzo ważne. Poprosiłam młodzież o napisanie krótkiego świadectwa dotyczącego tego, jak oni przeżyli to spotkanie. I rzeczywiście padały takie stwierdzenia, że myśleli, iż przyjeżdżają tutaj, żeby coś dać, natomiast sami zaczerpnęli też bardzo dużo. Zauważali, że nawet jeśli byli mieszkańcy na wózkach, do których nie przyjechały rodziny, a zostali wyprowadzeni przez pracowników z ośrodka, to taki kontakt z młodymi, którzy się nimi zainteresowali, zajęli, potańczyli czy porozmawiali po prostu, to wnosiło bardzo dużo radości. Dziękuję młodzieży, to dla nas naprawdę ważne.
Dbamy o to i staramy się uwrażliwiać, i mobilizować rodziny, żeby te kontakty były podtrzymywane. Kiedy takie odwiedziny następują, dla mieszkańca jest to wielka radość, opowiada wszystkim wokół, że miał gości, że przyjechała mama, że przyjechał brat. Te dwie rzeczy są niełatwe: samotność i tęsknota za bliskimi. Wiadomo, nie jesteśmy w stanie tej potrzeby bliskości zaspokoić. Można próbować na różne sposobny, ale na pewno nigdy nie będzie to w sposób pełny zaspokojone. To jest dom, który istnieje, bo jest taka potrzeba. Najlepsza sytuacja dla osoby starszej i chorej byłaby taka, gdyby mogła być wśród swoich, zaopiekowana. Myślę, że takie miejsca stają się konieczne, na co wskazuje liczba osób potrzebujących. W naszym powiecie [czarnkowsko-trzcianeckim – przyp. red.] są cztery domy pomocy społecznej, to świadczy o liczbie osób kierowanych do takich placówek.
Dom funkcjonuje na zasadzie próby minimalizowania problemów związanych z poczuciem odrzucenia czy uznania za mniej wartościową, niepotrzebną. Rozmowy z mieszkańcami, jeśli jeszcze można rozmawiać, także nakierowane są na to, aby pokazywać, że cierpienie ma wielką wartość. Czasami proszę mieszkańców i pytam, czy chcieliby włączyć się w modlitwę, ofiarować swoje cierpienia, bo taka i taka rodzina przeżywa poważny problem. Do tego trzeba też dojrzeć, to nie jest takie proste. Są sytuacje, kiedy czuje się, że te osoby są zbuntowane, pretensjonalne. Tak więc konieczna jest wszechstronna praca z podopiecznymi.
Jednak dzieje się dużo dobra.
Tak, widzimy owoce naszych działań. W zeszłym tygodniu rozmawiałam z panem, który jeździ na wózku i był bardzo niezadowolony ze wszystkiego. Domagał się, żeby jeden pracownik był tylko do jego dyspozycji. Powiedziałam mu, że to jest niemożliwe przy tak dużej grupie osób. A on utrudniał pracę, denerwował się, krzyczał, ale chodziło mu głównie o kontakt z drugim człowiekiem, o obecność. Po rozmowie z tym mężczyzną okazało się, że dobrze radzi sobie na wózku, zaproponowałam, żeby sam zjechał windą, wyszedł na dwór i przekonał się, że potrafi być samodzielny. Opiekun jedynie mu towarzyszył i asekurował. I rzeczywiście to się udało. Przez kolejne dni widziałam tego pana na zewnątrz. Podchodzę do niego i mówię, no miło pana widzieć, tak pan niechętnie wychodził na dwór, a przecież jest piękna pogoda, mamy wspaniały teren, bardzo duży park. Kiedy mieszkańcy naszych domów spędzą trochę na powietrzu, to zmienia się też ich myślenie. Ten pan powiedział takie zdanie „Siostro, czuję się jak nowo narodzony!”. A naprawdę z jego ust padały wcześniej przykre słowa. I mówię, no widzi pan, niech pan jak najczęściej tutaj przebywa, to wszystko jest dla pana, tutaj pan się z kimś spotka, porozmawia. Wcześniej było bardzo duże skupienie na sobie. Mężczyźni przeżywają swoje cierpienie inaczej niż kobiety. Bardzo trudno im pogodzić się z sytuacją, zależnością i nieraz ten brak zgody na cierpienie, które ich dotyka, wyrażają czasami właśnie w taki pretensjonalny sposób.
Nasza praca ma głęboki sens. W dzisiejszych czasach próbuje się wyeliminować myśl o cierpieniu z życia i robi się wszystko, żeby być zdrowym jak najdłużej. Św. Jan Paweł II pokazał nam natomiast bardzo wyraźnie, jaki ma sens i jaką wartość ma cierpienie. Ale wiadomo – przeżywane odpowiednio. Jednak nie zrozumiemy tego do końca, mając jeszcze pełnię sił, nie wiemy, jak będziemy się zachowywać, będąc w takiej sytuacji. Ale na pewno ukierunkowywanie na Boga, na większą wartość cierpienia, na wymiar wieczny i duchowy może znaczenie ułatwić życie cierpiącym.
W naszych domach mieszkają także osoby pogodzone, promienne, bardzo pogodne. Wchodzi się do pokoju i słyszy się „Pozdrawiam siostrę, dobrze, że siostra przyszła”. Jest przekrój różnych stanów, przypadków. Ważne jest indywidualne podejście do każdego. Formujemy naszych pracowników. Zatrudniamy ponad 200 osób. To pracownicy administracyjni, gospodarczy, pracujący w pralni, kuchni, a także bardzo duża grupa osób zajmujących się bezpośrednio podopiecznymi. Ważne jest dla nas to, aby ich motywować, podkreślać, żeby nie traktowali pracy z człowiekiem tylko jako konieczności zarobku. Zresztą, na dłuższą metę, jeśli ktoś nie ma podejścia do chorego, to nie odnajdzie się w takiej pracy. Tutaj trzeba mieć rzeczywiście poczucie misji. Chcemy, żeby nasi pracownicy byli świadomi, że ta posługa przynosi większe owoce.
Wspomniała siostra o naszym patronie. Tegoroczny Dzień Papieski będziemy przeżywać pod hasłem „Św. Jan Paweł II. Ewangelia starości i cierpienia”. Jak siostra odczytuje to hasło?
Postać Jana Pawła II i to, co robił dla ludzi starszych – m.in. List do osób w podeszłym wieku – oraz cały przykład jego życia to Ewangelia starości i cierpienia. On sam pokazał jak to przeżywać i jak nadać temu sens. My, w naszym domu, co roku w październiku świętujemy dzień św. Jana Pawła II. Mieszkańcy przygotowują inscenizację, w której przedstawiane są myśli Papieża, jest odprawiana Eucharystia, modlimy się w intencji osób cierpiących. Jest to obecne już od lat. Myślę, że w tym roku warto szczególnie przedstawić naszym mieszkańcom hasło Dnia Papieskiego, aby mogli z niego zaczerpnąć siły duchowe.
Współcześnie sfery starości i cierpienia nie powinny być spychane na margines, bo są to bardzo realne części naszego życia. Widzę więc sens uwrażliwiania ludzi młodych. Wielką wartością są dla nas wolontariusze. Bardzo cenna jest dla nas praca wolontariacka, która polega na budowaniu wśród naszych mieszkańców poczucia, że jest ktoś, kto się nimi interesuje, kto chce im pomóc, kto chce spędzić z nimi trochę czasu. Nasza miejscowość jest mała i nie ma tu studentów. Są szkoły średnie i od tego roku nawiązałyśmy współpracę z Zespołem Szkół w naszym mieście. Zaczęli przychodzić wolontariusze z pierwszych i drugich klas. Są to ludzie bardzo młodzi, którzy potrzebują też czasu na oswojenie się z osobami cierpiącymi. Przychodzą więc na takie zajęcia ogólne do świetlicy. Wydarzenia, w które angażuje się młodzież, to wspólne zabawy karnawałowe, mikołajki, zajęcia terapeutyczne – wolontariusze towarzyszą, są przy mieszkańcach, rozmawiają z nimi. To wielka wartość. Myślę, że także szansa na otwarcie się dla młodych ludzi, aby oswoić się z cierpieniem. Kontakt z młodymi, którzy się zainteresują, zajmą, porozmawiają, bardzo wiele znaczy dla naszych mieszkańców i daje im dużo radości.
Dla mnie największą wartością jest odkrycie świata osób niepełnosprawnych intelektualnie. Oni są tak prości w swoim zachowaniu, tak szczerzy, nieskomplikowani. Uczą autentyczności, nieudawania. Wyrażają to, co czują. Udało się z nimi nawiązać dobry kontakt. Chcemy stworzyć im warunki jak najbardziej przypominające dom, więc popołudniami, kiedy kończą się obowiązki, związane z administracją, lub w soboty, idziemy do ogrodu. Razem coś sadzimy, podlewamy, sprzątamy. Widzę, że czas im poświęcony jest wartościowy obopólnie – nie tylko tak, że ja im daję ten czas – ale oni uczą mnie też prostoty w byciu, autentyczności i wnoszą bardzo dużo radości.
Chciałabym zapytać jeszcze o osobiste doświadczenie osoby św. Jana Pawła II w siostry życiu.
Kiedy Jan Paweł II był w Polsce na Światowych Dniach Młodzieży w Częstochowie, byłam na pieszej pielgrzymce na Jasną Górę. Miałam wtedy 18 lat i szłam bardziej w celach towarzyskich. Nie było we mnie rozwiniętej postawy duchowej, w ogóle Pana Boga raczej nie znałam. Był dla mnie obecny, ale raczej w sposób tradycyjny, nie bardzo to wszystko rozumiałam i głębiej na to nie patrzyłam. Pielgrzymka kończyła się spotkaniem z Janem Pawłem II. Byliśmy naszą grupą w alejach i Papież przejeżdżał. To było bardzo krótkie spotkanie, nawet trudno to nazwać spotkaniem, bo to był tylko przejazd Ojca Świętego. Mogłam natomiast z kilku metrów zobaczyć Jana Pawła II, jego twarz. I muszę powiedzieć, że to spojrzenie na niego bardzo mnie poruszyło. Pamiętam, że padłam wtedy na kolana i zrodziło się w moim sercu pytanie: Boże, kim ty musisz być, skoro od człowieka bije taka świętość? Nie byłam na to spotkanie w żaden sposób nastawiona, ale dla mnie od Jana Pawła II płynęło światło. To było moje jedyne spotkanie z Papieżem, ale wtedy był dla mnie osobą nieziemską. Czułam takie oddziaływanie, coś niesamowitego. W tamtym momencie obudziło się we mnie życie duchowe, życie wiary, dlatego to spotkanie z Janem Pawłem II traktuję jako osobiste nawrócenie. Zaczęłam słuchać tego, co on mówi, zaczęłam uczestniczyć w wydarzeniach w ramach ŚDM.
Bardzo mnie to wszystko poruszyło. Kiedy wróciłam do domu, nie wiedziałam, co zrobić z tym, co się obudziło w moim sercu, ale byłam taka niespokojna, nie potrafiłam o tym nie myśleć, nie potrafiłam żyć tak, jak żyłam do tej pory. Zastanawiałam się, co mam dalej zrobić. Zaczęłam chodzić codziennie na Mszę Świętą. Zauważył to mój kolega i zaprosił mnie do wspólnoty młodzieżowej przy parafii. Nie wiedziałam wcześniej o wspólnocie, w ogóle życie Kościoła mnie nie interesowało, ale poszłam na spotkanie. Od tamtej pory zaczęło się rozwijać moje życie duchowe, doświadczyłam Boga prawdziwego i głębokiego sensu. Wszystko stało się dla mnie takie żywe, zachwyciłam się Panem Bogiem, do tego stopnia, że pociągnął mnie ku sobie, na drogę życia zakonnego. To pierwsze dotknięcie łaski jest natomiast związane właśnie ze spotkaniem z Janem Paweł II, pamiętam to do dzisiaj. Dziękuję Panu Bogu, że takiego człowieka nam dał, że tyle osób mogło skorzystać z daru jego świętości. To nie było chwilowe, to zrodziło w moim życiu prawdziwe nawrócenie, które trwa.
Rozmawiała Weronika Tutka