Zakochani stypendyści

W walentynki ludzie lubią sobie porozmawiać o miłości:

 – Proszę księdza, te nasze dziewczyny to się doskonale nadają na żony – zwierzył się księdzu Janowi jeden ze stypendystów.

Podczas licznych spotkań i obozów formacyjnych, stypendyści wielokrotnie mają okazję słuchać rekolekcji o wierze, Bogu, miłości, godności każdego człowieka. Takie głębokie tematy skłaniają, aby po kazaniu kontynuować rozmowę w mniejszym gronie i doskonale poznać innych stypendystów. Na obozach młodzież obserwuje siebie nawzajem podczas wesołej zabawy, ale i w trudnych warunkach. Od razu da się zauważyć, kto jest życzliwy, pomocny, wrażliwy i towarzyski. Bardzo łatwo się zakochać. Są jeszcze dodatkowe plusy tej sytuacji. Sporo osób marzy, aby wybranek był przystojny, inteligentny, wierzący i ambitny, a w tej wspólnocie nikogo już nie trzeba o to pytać, wszyscy tacy są.

Wśród stypendystów jest już sporo małżeństw.

Kasia i Artur (na zdjęciu) opowiadają swoją historię:

– Jak podsumował nas Ksiądz głoszący homilię w czasie naszego Ślubu: „Próbująca wyleczyć wszystko Pani Doktor i Skończony Ekonomista”, wydawałoby się, ze mieszanka wybuchowa. A zmieszał nas tak Pan Bóg 19 maja 2007 roku podczas obiadu na fundacyjnym spotkaniu wychowawców przed wakacyjnym obozem stypendystów. Siedzieliśmy przy jednym stoliku, choć nigdy wcześniej się nie spotkaliśmy. On student ekonomii we Wrocławiu, ona zgłębiająca wiedzę na Wydziale Lekarskim w Warszawie. W pewnym momencie przy stoliku zostaliśmy sami. Najpierw rozmowa o pieczeni, którą jedliśmy na obiad, a potem już o wszystkim… W wakacje obóz we Wrocławiu, który przypieczętował to, co zaczęło rosnąć już w maju. Następnie długie tygodnie bez siebie, rozdzieleni przez blisko 400 km i wytęsknione weekendy to we Wrocławiu, to w Warszawie – już razem. Potem molo w Sopocie w sylwestrową noc, gdy Artur wcisnął na zamarznięty palec Kasi zaręczynowy pierścionek.Od 15 października 2011 już na zawsze razem, by kochać się każdego dnia bardziej:)

Zakochanych par pośród stypendystów jest wiele, każda historia inna. Paulina zwierza się:

– Z Danielem znamy się od gimnazjum (przeprowadził się wtedy z sąsiedniej miejscowości) a chodzimy ze sobą od liceum (o rany, to prawie 5lat:)). Pamiętam nawet jak 1 września podczas apelu z okazji rozpoczęcia roku szkolnego ktoś powiedział mi, że do naszej klasy doszedł ktoś nowy i stoi w ostatnim rzędzie. Jak to bywa w wiejskich szkołach wszyscy znają się od zerówki i taki „nowy” był nie małym wydarzeniem. Odwróciłam się wtedy żeby zobaczyć kto to i powiedziałam „o rany ale dziwny koleś”. Daniel został od razu przyjęty do paczki chłopaków a jako ze zawsze lepiej dogadywałam się z płcią przeciwną niż z rówieśniczkami również zostałam zapoznana z ”nowym”. A dalej to już jakoś tak wyszło… Do liceum również trafiłam z paczką chłopaków z gimnazjum m.in. z Danielem. To właśnie w liceum od tamtejszej katechetki dowiedzieliśmy się o istnieniu Fundacji. Teraz oboje uczymy się i mieszkamy w Warszawie.  Co do zabawnych historii to przychodzi mi na myśl wierszyk, który dostałam od Daniela właśnie w walentynce:„ Gdy Cię widzę to się wstydzę. Gdy słyszę Twój głos czerwieni mi się nos.” Zresztą do tej pory mi go cytuje:)

W biurze Fundacji, gdzie codziennie przychodzi tłum wolontariuszy, chłopcy obserwują, która dziewczyna dobrze gotuje, a dziewczyny – którzy chłopcy są gorliwymi wolontariuszami. Czasami zakochane pary stypendystów przychodzą nam ogłosić swoje zaręczyny, tak jak Kinga z Krystianem albo Kasia z Michałem. Krótka historia tych ostatnich:

Pierwszy kontakt – obóz Borowice. Na kolejny w Murzasichlu mimo, że pochodzą z dwóch różnych krańców Polski wybrali się razem. Ponad trzy lata w ciągłej rozłące – Kasia studia w Warszawie, Michał we Wrocławiu. Czas niełatwy i niewygodny, który – jak twierdzą – paradoksalnie z każdym dniem zbliżał ich do siebie. Dziś w szczęśliwym narzeczeństwie w przyszłym roku zdecydowani na umocnienie związku wzajemnym ślubowaniem dozgonnej wierności.

Czasami w biurze śmiejemy się z wypowiedzi takich jak jednej gimnazjalistki:

– Proszę księdza, ale nasi chłopcy to chyba w ogóle się na mężów nie nadają! – i jeśli mogła mieć rację co do gimnazjalistów… to stypendyści – absolwenci nadają się już doskonale: wykształceni, solidnie uformowani duchowo, ambitni, bez nałogów. Szkoda tylko, że wciąż jest ich mniej niż stypendystek. Marzymy, aby polscy chłopcy zaczęli się lepiej uczyć i licznie dołączali do naszej wspólnoty.

BW