Kiedy jako maturzystka wygrałam indeks w Konkursie imienia biskupa Chrapka i rozpoczynałam studia na dziennikarstwie, niezbyt wiele wiedziałam o moim Patronie oprócz tego, że był wykładowcą na moim wydziale. Był mi szczególnie bliski wyłącznie z tego powodu, że jego rodzona siostra Barbara uczyła mnie religii. Pamiętałam ją zawsze uśmiechniętą, pełną ciepła i humoru jak uczyła naszą zerówkę piosenki „Kto stworzył falujące morze, mrugające gwiazdki, śpiewające ptaszki, ciebie i mnie – nasz Ojciec Bóg!”.
Po latach ucieszyłam się ogromnie, gdy ją zobaczyłam podczas koncertu ku pamięci Biskupa… i przypomniałam, skąd się znamy. Od tamtego czasu to ona jest moją skarbnicą wiedzy o nim. Z opowieści siostry Barbary, reszty rodzeństwa i Mamy biskupa Jana – jak z układanki wyłania się obraz jego pięknego, dobrego życia. Żałuję, że nie mogłam go poznać osobiście i chodzić na jego wykłady, ale wiem też, że gdyby nie jego tragiczna śmierć, nie byłoby Konkursu, nie byłoby mnie na tym wydziale, nie byłabym stypendystką, a później – pracownikiem Fundacji „Dzieło Nowego Tysiąclecia”. Zatem to może on mnie wybrał i tu przyciągnął?
Rodzina Chrapków w latach czterdziestych i pięćdziesiątych sporo czasu spędzała na wspólnych zajęciach i rozmowach. Potrzebującym sąsiadom nigdy nie odmawiano pomocy i przysługi; gości podejmowało się „czym chata bogata”. Siostra Barbara, kiedy jeszcze była małą Zosią, często pasała z bratem gęsi i krowy. On nie tracąc czasu – z pasją czytywał wtedy na głos książki albo rozmawiał z nią:
-Tam za górami jest szeroki, wspaniały świat! Jak będę dorosły, to tam pojadę!
Nieraz podczas tych dyskusji zwierzęta oddalały się niepostrzeżenie i trzeba było ich szukać. Pewnego dnia zdarzyło się, że kiedy Jan czytał, Zosia zasnęła, tymczasem lis udusił wszystkie gęsi. Gdy nadeszli rodzice dziewczynka zorientowała się, co się stało, ale udawała, że śpi dalej.
Pewnie większość rodziców z tamtych czasów dałaby dzieciom lanie– a oni, trzymając ją na rękach, tłumaczyli sobie:
– Jaka musi być zmęczona, że tak ciągle śpi….
Czy w takim klimacie serdeczności, zrozumienia nie wyrósłby święty?
Siostra Barbara pamięta dzień, kiedy odprowadzała starszego brata na Mszę św, na której miał wygłosić pierwsze w życiu kazanie. Powtarzał je przez całą drogę, a ona podczas tej drogi i w kościele była jego pierwszą i najbardziej uważną słuchaczką. Bardzo modliła się, żeby mu się udało. Do parafii mieli na piechotę kilka kilometrów. Wspomina też jego pierwszy wyjazd wakacyjny do Michalitów. Był wtedy nastolatkiem, przemierzył samotnie pół Polski autobusami; musiał się przesiadać. Nie było go w domu 3 tygodnie. W tamtych czasach nie istniały telefony komórkowe, nie spotykało się nawet stacjonarnych. Rodzice po prostu mieli do niego zaufanie, że zadba o własne bezpieczeństwo.
Odkąd sięga jej pamięć – nie było go w domu. Była małą dziewczynką, kiedy on już wyjechał do liceum, wakacje spędzał na rekolekcjach. Kiedy wracał na kilka dni do domu – to było dla całej rodziny, nawet całej wsi – wielkie święto. Godzinami opowiadał przybyłym gościom o tym szerokim świecie, którego oni nie znali; nikomu nie żałował czasu, odpoczywał tylko podczas krótkiego snu.
Taki też pozostał jako biskup. Poproszony o rozmowę – każdemu poświęcał uwagę. Przejmował się losem pokrzywdzonych, cierpiących, głodnych. W Radomiu nieraz sam pomagał gotować w kuchni dla bezdomnych, a później razem z podopiecznymi jadł przy jednym stole – tak samo jak oni – plastikową łyżką z plastikowego talerzyka.
Siostra Barbara wspomina ze śmiechem: myślał tylko o wielkich rzeczach, nie dbał o sprawy codzienne. Zakonnice pracujące w kuchni kurii nigdy nie wiedziały, czy obiad będzie o umówionej godzinie, czy będą go musiały kilka razy podgrzewać. Sfrustrowane czekały, a tymczasem duszpasterz zaczepiany na korytarzu nikomu nie odmawiał rozmowy. Podczas podróży nie dbał o tankowanie benzyny. Kiedyś jego podstarzały wehikuł zgasł w środku lasu o północy. Biskup zostawił siostrę Barbarę w samochodzie, a sam na piechotę udał się do odległej wsi, aby spróbować od kogoś zakupić choć trochę paliwa.
Szanował wszystkich ludzi, nikogo nie skreślał za jego wygląd, poglądy, ani nawet za zachowanie. Rozmawiał z trudną młodzieżą jak z poważnym partnerem. Z filmu dokumentalnego o Biskupie szczególnie zapamiętałam wzruszającą wypowiedź młodego człowieka w dresie:
-Kiedyś w knajpie dosiadł się do nas jeden dziadek w takiej śmiesznej czapce, zaczął z nami rozmawiać o życiu i naszych problemach. W pewnym momencie zaczęliśmy kląć, a on jakoś nas od tego odwiódł. Polubiliśmy go, często do nas przychodził. Dopiero później dowiedziałem się, że to biskup.
Z Papieżem Janem Pawłem II widywał się często, organizował jego pielgrzymki do Polski. Mówił na niego „Ojciec”.
Jak każdy bał się śmierci. Kiedyś w helikopterze z papieskiej asysty zaskoczyła ich okropna burza burza. Później z wielkim przejęciem opowiadał o tym śmiertelnym niebezpieczeństwie. Ale kiedy indziej tłumaczył:
– Wiecie, co ta purpura na moich szatach oznacza? Jestem gotów oddać życie za wiarę!
Siostra Barbara gościła go w swoim Zgromadzeniu po uroczystościach Dnia Papieskiego, w jeden z przedostatnich dni jego życia. Widziała ogrom jego zmęczenia. Wrócił późno w nocy i już planował kolejne spotkania na następny dzień.
– Ty musisz wreszcie odpocząć – zasugerowała.
– Naprawdę niedługo odpocznę – obiecywał jej brat.
Dziś zastanawia się, czy słowa były prorocze i czy w Niebie daje radę odpocząć:
– Znając go, to chyba nawet nie próbuje. Na pewno kibicuje nam i się za nami wszystkimi wstawia.
Swoje zapracowanie i przemęczenie kwitował żartem: „Lepiej krótko świecić niż długo kopcić”.
Sam był przez kilka lat redaktorem naczelnym „Powściągliwości i Pracy”; kochał i rozumiał dziennikarzy. W Instytucie Dziennikarstwa mówił często do młodzieży:
-Wy jesteście moimi dziećmi!
Wspierał ich w opisywaniu prawdy, zachowywaniu etyki. Jedna z dziennikarek występująca na filmie dokumentalnym wspomina moment, kiedy otrzymała wiadomość o jego śmierci:
– Kiedy powiedziałam o tym w redakcji, odburknęli: „żartujesz!”. Nikt nie chciał w to uwierzyć w momencie, kiedy tak bardzo go potrzebowaliśmy!
Rodzeństwo Biskupa zastanawiało się, jak Mama zareaguje na tę tragiczną wiadomość. Odparła spokojnie:
– Dziękuję Bogu za te jego 57 lat życia, które mi podarował. Jan urodził się wcześniakiem, w siódmym miesiącu ciąży, poród nastąpił nagle – a więc w domu. Do szpitala były całe mile, we wsi nie było telefonów. Taki wcześniak nie miał prawa przeżyć, a jednak Bóg wydłużył to życie o tak wiele lat…
Jego motto życiowe brzmiało: „Idź tak, aby ślady twoich stóp przetrwały cię”.
– Jego twarz po wypadku pozostała nienaruszona. Miałem wrażenie, że zasnął – opowiada ksiądz Dariusz Kowalczyk , którego to właśnie biskup Chrapek skierował do pracy w naszej Fundacji.
Śledztwo nad przyczynami tragicznego wypadku zostało utajnione, może wyniki były zbyt drastyczne albo dla kogoś niewygodne. Wiadomo, że zginął w zderzeniu czołowym spiesząc się z jednej uroczystości na drugą. Dlaczego zjechał na drugi pas, dlaczego zasłabł? Nie było tajemnicą, że od jakiegoś czasu był przewlekle chory. Cokolwiek było przyczyną, śmierć nie jest końcem świętego życia. Dobroci i świętości nic nie jest w stanie zniszczyć. Choć w tamtym momencie diecezjanie, studenci, dziennikarze tak bardzo potrzebowali swojego Pasterza, śmierć nie zatarła śladów jego stóp ani nie zatrzymała lawiny dobra, którą zapoczątkował. Przetrwały jego kuchnie dla ubogich, domy pomocy, a także pomysły, idee, listy, kazania. W wielu sercach zasiał ziarno prawdy i miłości.
Odsłonięto mu pomniki, jego imieniem nazwano most i arboretum, otwarto muzea – w jednym z nich stoi zegar biurkowy, który zatrzymał się dokładnie w godzinie śmierci.
Zawsze pragnął przyznawać nagrody dziennikarzom, którzy szerzą pozytywne wiadomości – więc po jego śmierci przyjaciele Biskupa ustanowili nagrodę „Ślad”. Był wielkim przyjacielem naszej Fundacji. Często podkreślał, że trzeba wyrównywać szanse dla ubogiej młodzieży; że to właśnie ona powinna kształcić się na dziennikarzy, politologów i polityków społecznych. Na jego pamiątkę Fundacja, Uniwersytet Warszawski i Uniwersytet Jagielloński zorganizowały Konkurs o indeks im. Biskupa Jana Chrapka, którego mam zaszczyt być laureatką.
Czasami w biurze Fundacji, gdy przeciąg otwiera jakieś drzwi, lub słychać w ciszy jakby kroki – choć nikt nie idzie, żartujemy z nutką tęsknoty:
– Może biskup Chrapek przyszedł nas odwiedzić?
Słuchając wspomnień o moim Patronie mam przeczucie, że wychował się i żył w atmosferze świętości. Siostra Barbara zwierza się, że czasem modli się o jego wstawiennictwo i nigdy się nie zawiodła. Zatem i ja tak robię i namawiam do tego innych. Później widzimy w naszym życiu maleńkie cuda i cudeńka – jak kamienie milowe. Tak małe, ale wiele znaczą i przekształcają się w lawinę dobra.
Nas, laureatów Konkursu Jego imienia, jest już ponad setka: studentów i absolwentów, dziennikarzy z pasją. Mamy świadomość, że gdyby nie Jego życie, praca na Uniwersytecie i śmierć, nie poznalibyśmy się i nie zaprzyjaźnili, może nie mielibyśmy szansy studiowania na prestiżowych uczelniach, a już na pewno nie dostalibyśmy praktyk w najlepszych mediach, nie prowadzilibyśmy wspólnie Biura Prasowego Dnia Papieskiego. Czujemy się trochę jak Jego dzieci, potocznie nazywamy siebie Chrapkami, a Jego Mamę każdy z nas kocha jak własną trzecią babcię. Mamy wszyscy nadzieję, że również naszą pracą zrobimy coś dobrego dla innych ludzi, że okażemy się godni miana Chrapków. Marzymy – taka już cecha dziennikarzy – że i nasze ślady stóp, dobre ślady, przetrwają.
Basia Wiśniowska