Pamiętam czasy kiedy Trupa Amatorów Malkontentów ‘PON’ grała pojedyncze spektakle. Od jakiegoś czasu ich sztuki wystawiane są już co najmniej dwa razy. Publiczności przybywa, i nie bez powodu.
Przedstawienia stają się coraz bardziej profesjonalne. Widać coraz większe zaangażowanie osób biorących udział w przedsięwzięciu. W najnowszej produkcji Krawczyńskiego i spółki przejawia się ono nie tylko w kreacjach aktorskich (godziny prób nie poszły na marne), ale również w dbałości o scenografię (tutaj niestety kilka butelek alkoholu poszło na zmarnowanie…). „IN SPE-lunca” to opowieść retrospektywna. Po raz kolejny młody reżyser zdaje się skupiać bardziej na powodach, jakie kierują zachowaniem bohaterów, niż na ich katastrofalnych skutkach (co może być jednocześnie pochwałą i zarzutem). Opowieść o ludziach, którzy nie mogąc poradzić sobie ze swoją przeszłością, popadają we frustracje i nałogi to dosyć ambitny temat jak na grupę dwudziestokilkulatków. Część historii całkowicie się broni, podczas gdy inne są na tyle tragiczne, że aż nieprawdopodobne i ciężko jest w nie uwierzyć. Scena sądu nad misiem (wykorzystana już zresztą w jednym ze wcześniejszych przedstawień Krawczyńskiego) po raz kolejny – doskonała. Choćby dla tej jednej sceny – warto przyjść na spektakl. Aktorzy i aktorki z zamiłowania też robią postępy, widać to choćby na przykładzie Leny Kaczmarek, której udało się wzruszyć mnie prawie do łez.
Historia sama w sobie wydaje się mało wyszukana, brakuje w niej trochę poetyckości Krawczyńskiego, która gdzieś po drodze się zapodziała. Jednakże pasja widoczna w oczach występujących, ich wrażliwość i chęć dzielenia się swoimi emocjami z innymi zasługuje na najwyższy podziw. Polecam, warto.
Marta Strawczyńska