Staż w Parlamencie Europejskim? Wyzwaniom mówię zdecydowane TAK.
„Droga Natalio, mam przyjemność poinformować Cię, że zostałaś przyjęta na staż w Biurze Europosła w Parlamencie Europejskim w Brukseli”. W pierwszej chwili po otrzymaniu tego maila nie wiedziałam, co robić. Tysiąc myśli, tuziny obaw i setki zalet tego wyjazdu przemknęło przez moją głowę w ciągu zaledwie jednej minuty. Na szczęście, mimo że staż wypadał dokładnie w samym środku mojej sesji, postanowiłam postawić wszystko na jedną kartę, spakować bagaż i ruszyć w nieznane.
Nigdy wcześniej nie przypuszczałam, że będę miała okazję zostać stażystką w Parlamencie Europejskim, który zdecydowanie różni się od wszystkich innych instytucji, jakie miałam przyjemność poznać.
W Parlamencie pracuje się od 9.00 do 18.00 z bardzo różnorodnym natężeniem pracy – bywały dni bez wytchnienia, po których miałam ochotę tylko na spokojny sen oraz trochę luźniejsze, zachęcające do odkrywania zakątków tego ogromnego budynku. Właśnie wtedy mogłam korzystać z wszystkich „dobrodziejstw Parlamentu”, czyli konferencji oraz wszelkich eventów organizowanych w dużej mierze przez europosłów. Każdy z eventów był bardzo wartościowym wydarzeniem o wysokim poziomie naukowym, dzięki którym uczestnicy mogli zapoznać się z omawianą tematyką. Organizacji tego sprzyjała atmosfera panująca w Europarlamencie oraz ogromny metraż tego budynku pozwalający by równocześnie odbywało się tu nawet kilkanaście takich konferencji. Jedna z nich poświęcona „Bezpieczeństwu Energetycznemu w Europie Środkowej” była dla mnie sporym wyzwaniem, dzięki któremu mogłam wykazać się swoimi zdolnościami organizatorskimi.
Konieczność korzystania z języka angielskiego oraz szybkiego nawiązywania kontaktów z ludźmi to kolejny plus tego stażu. Dla mnie, jak się później okazało, był on szansą na „rozgadanie” się w innym języku, ponieważ nigdy wcześniej nie miałam okazji wyjeżdżać na aż tak długi czas. Dzięki tej szansie poznałam również wielu wartościowych ludzi, którzy są ambitni i nie boją się spełniać swoich marzeń.
Nie mogłabym nie wspomnieć również o Brukseli. To miasto wielu kontrastów, o pięknej architekturze oraz ciekawych zabytkach. Co prawda, do dziś nie jestem w stanie zrozumieć, dlaczego Manneken pis, czyli niespełna półmetrowa figurka sikającego chłopca jest symbolem tego miasta. Żeby było: ciekawiej w Brukseli jest jeszcze odlana z brązu siusiająca dziewczynka i uwaga… Sikający pies! Na szczęście są też bardziej interesujące zabytki z zapierającym dech Grand Placem na czele. Uroku temu miastu dodają także sklepiki z belgijską czekoladą, które spotkać można na każdym kroku. Wszystkie czarując pięknymi wystawami pralinek, truskawek w czekoladzie, bez i czekolad zachęcają przechodniów do wstąpienia po przepyszne smakołyki.
W weekendy miałam okazję pozwiedzać również inne belgijskie miasta a nawet poczuć wiatr we włosach znad zimnego Morza Północnego. Dzięki takim wypadom zwiedziłam monumentalną starówkę Gandawy oraz zakochałam się w średniowiecznej Brugii. Wycieczkom poza stolicę, która niewątpliwie jest miejscem multikulturowym, zawdzięczam poznanie prawdziwej Belgii, która w dużej mierze jest krajem rolników. To właśnie poza Brukselą również pierwszy raz usłyszałam język flamandzki.
Wszystkim moim zmaganiom w Belgii zawsze towarzyszył słodki zapach przepysznych gofrów, które tam są najlepsze na świecie. Nawet gdy już po powrocie do Warszawy przechodzę obok budek z tymi specjałami przypomina mi się ich wyjątkowy smak. Bardzo dobrze wspominam też wszystkie chwile spędzone w Parlamencie oraz wycieczki po Belgii. Teraz cieszę się, że zamiast zostać w Polsce i przez pięć tygodni zadowalać się tylko brukselką (jedyna rzecz, która niesłusznie kojarzyła mi się z stolicą Belgii), postanowiłam postawić czoło temu wyzwaniu i na własną rękę poznać Brukselę. Bez chwili zawahania mogę powiedzieć, że było warto.
Natalia Dydyńska, stypendystka