Dojdziecie do wniosku, że warto było…

Przeczytawszy tekst Damiana o roli wychowawcy, coś mnie tknęło…

Jako wolontariuszka działam w Fundacji już od siedmiu lat i tyle lat studiów już za mną. Byłam na każdym głównym obozie, na prawie wszystkich (prócz jednego) studenckich i na większości maturzystów (chyba ominęłam też tylko jeden). Wakacje z żółtą ekipą wszyscy uznają za wspaniały czas. Cóż… czy niebiescy też tak myślą? Zależy kiedy… Hmhm po obozie, gdy już mijają kolejne dni, tygodnie, z nostalgią oglądamy zdjęcia, przypominamy sobie zabawne chwile, twarze naszych przyjaciół… Jednak podczas tych dwóch tygodni bywa różnie. Jeździłam na obozy główne jako i wychowawca, i specjalny, i szef działu czy jako wolontariusz w biurze. Robiłam różne rzeczy – od opieki nad dwunastką dziewczyn (co wyglądało zawsze komicznie, zważywszy, że sama wyglądam na „naście” lat) poprzez zadania „przynieś, wynieś, pozamiataj”, a skończywszy np. na organizacji koncertu z okazji 10-lecia Fundacji czy też na programu obozu w Olsztynie.

Wolontariat na obozie to genialna sprawa z kilku powodów. Otóż praca z ludźmi jest zawsze plusem – uczymy się współpracy czy też sprawdzamy się jako szefowie (co jest naprawdę trudne – rozdział zadań, a przede wszystkim zaufanie do innych – bo przecież uważamy, że my lepiej wykonamy coś i my wiemy, jak to zrobić…). Ponadto w ciągu tych dwóch tygodni możemy zrobić coś, czego na pewno byśmy nigdy nie zrobili. Ja nauczyłam się organizacji koncertu i to było dla mnie wielkim wyzwaniem. Jak historyczka może przygotować coś takiego? Cóż… biuro Fundacji zaufało mi, a ja dzięki pomocy wielu osób sprostałam (chyba) temu wyzwaniu.

Jednak praca wychowawcy czy też kierownika to jest niezłe wyzwanie…. Pamiętam np. moją grupę z Łodzi i Robercika, który płakał, gdy wyjeżdżaliśmy… A często mnie denerwował, gdyż spóźniał się na zbiórki. Także obóz to trening spokoju. Zarówno podopieczni, jak i inni wolontariusze czasami mogą doprowadzać do szewskiej pasji. Czasami płaczemy, złościmy się… Jednak zawsze należy pamiętać o jednym – trzeba być profesjonalistą i trzeba wykonać swoją robotę w 100%. Jednak niektórzy starają się nam przeszkadzać, lecz tu po raz kolejny obóz stwarza nam szansę do nauki – a mianowicie uczymy się rozmawiać ze sobą i dochodzić do kompromisu. Również jeszcze jedna ważna rzecz dzieje się na obozach – otóż (zwłaszcza w biurze) pomagamy sobie wzajemnie i to niekoniecznie tyczy się tego samego działu. I tak np. „produkowałam” różne podziękowania, czasami coś skrobnęłam do gazetki. W ten sposób i ja byłam szczęśliwa, bo mogłam się sprawdzić w nowej roli, ale też ci, którym pomagałam (chyba). Jeśli myślicie, czy warto jechać na obóz główny jako wolontariusz, to szczerze polecam. To na pewno nie jest czas stracony, ale liczcie na to, że będziecie niewyspani, zmęczeni, ale po obozie dojdziecie do wniosku, że było warto, bo zdobyliście nowe doświadczenie. Także praktyki układajcie tak, by mieć czas na obóz. Szczerze… boli mnie to, iż kadra obozowa nie jest złożona z samych stypendystów… Może kiedyś to się zmieni…

 

Ania Krygier