Jak kochać w małżeństwie?

Małżeństwo to bardzo duża odpowiedzialność. Odpowiedzialność nie tylko za siebie ale również za tę drugą, ukochaną osobę, później również za przychodzące na świat dzieci. O tym  jak to jest być zgodnym i szczęśliwym małżeństwem od przeszło 40 lat opowiadają goście Stowarzyszenia Absolwentów Dzieło – Irena i Jerzy Grzybowscy.

 
Są Państwo małżeństwem od 40 lat. Wytrzymać z kimś tyle czasu – jak to możliwe?

Jerzy: Czas biegnie tak szybko, że ani się nie obejrzeliśmy…
 


Każdy marzy o miłości na zawsze, ale ostatnio mało które małżeństwa wytrzymują do czwartej rocznicy. Co robić, żeby marzenia się spełniły?

Irena: Jedni mają marzenia, a inni nie. Ja raczej marzeń nie miałam. Mówiłam sobie: Przyjmiemy, co Bóg da. Myślę, że konsekwentnie trzymałam się tej dewizy. A czego unikać? Przede wszystkim zamiatania pod dywan problemów, które się pojawiają. Rozmawiać o wszystkim, nie czekać na kryzys. Kumulowane niedomówienia urastają do rangi murów, które dzielą. Nie bać się poruszać tematów trudnych, niewygodnych; nie bać się, że męża czy żonę może to urazić, ale zachować delikatność, życzliwość. No i w związku z tym przyjmować, czym dzieli się druga połowa. Rozumieć, że on czy ona przeżywa różne sytuacje inaczej niż ja, ma swoje trudne uczucia, ujawnia je czasem w sposób przykry, ale to wcale nie oznacza, że przestał mnie kochać.

Jerzy: No i przede wszystkim mieć czas dla siebie. Nie tylko dla swoich dzieci, nie tylko dla komputera, ale także dla siebie samych, by być dla siebie we dwoje. To wcale nie egoizm. To inwestycja nie tylko w małżeństwo, ale i w całą rodzinę. To jest umacnianie fundamentu.


To przykre, że zakochanie kończy się po kilku latach, a potem zostaje już tylko rutyna. I co wtedy? „Zamienię ciebie na lepszy model”? Po co się męczyć i próbować naprawiać coś, co nie działa?

Jerzy: Nie działa, ponieważ albo nie postaraliśmy się o „instrukcję obsługi”, albo ją wyrzuciliśmy bez uprzedniego przeczytania. Ta instrukcja obsługi mówi… no właśnie, że to nie jest żaden „model”, tylko drugi człowiek, osoba, która myśli, odczuwa, żyje. Jest inna niż ja. Nie jest winna, tylko inna… A ja nie potrafię tego zauważyć, bo nie chce mi się czytać opisu i instrukcji obsługi. Ta druga osoba ma swoje uczucia, które przeżywa w różnych sytuacjach, i te uczucia nie są wcale takie same jak moje. Poza tym różne moje zachowania, moje słowa wywołują u Irenki uczucia, których bym się nie spodziewał. Pamiętam jedną z naszych rozmów, po której powiedziała, że niektóre moje słowa wywołują w niej uczucie poniżenia. Tymczasem ja nie miałem absolutnie intencji poniżać Irenki. Jednakże zwróciłem uwagę na słowa, które ją drażniły. Rozmowa na ten temat oczyściła atmosferę na różnych płaszczyznach naszego życia.

Irena: Uczucia biorą się z niezaspokojonych lub zaspokojonych potrzeb psychicznych. Każdy z nas przeżywa potrzeby kochania i bycia kochanym, bezpieczeństwa, autonomii, ale i przynależności do siebie nawzajem. Ale przeżywamy je inaczej. Mamy różne temperamenty, różne cechy osobowości. A instrukcja obsługi zawarta jest w prostych zasadach dialogu, które wypracowaliśmy na Spotkaniach Małżeńskich: bardziej słuchać niż mówić, rozumieć niż oceniać, dzielić się sobą niż dyskutować, a nade wszystko przebaczać.

Czy możliwe jest wyprowadzenie miłości z kryzysu? Czy można ponownie zakochać się w tej samej osobie?

Jerzy: Pamiętam, że były takie wydarzenia, kiedy bodaj po 20 latach małżeństwa odkrywałem z niemałym zdziwieniem, że to, co mówi Irenka, jest dla mnie czymś nowym, twórczym – zupełnie jak w czasach narzeczeńskich. Robiło mi się wtedy tak jakoś miękko w środku i wywoływało całą gamę przyjemnych uczuć. Zupełnie jak wtedy, kiedy chodziliśmy ze sobą!

Irena: A wyprowadzanie miłości z kryzysu powinno być procesem zupełnie normalnym. Bo w życie ludzkie nieodłącznie wpisane są kryzysy. W naszych spotkaniach z małżeństwami o wiele bardziej obawiamy się stwierdzeń typu: „u nas wszystko jest w porządku”, „nie przeżywamy żadnych kryzysów” niż zdań: „żyjemy w permanentnym kryzysie”.


Ale są kryzysy, z których nie da się wyjść: zdrada, alkoholizm, notoryczna przemoc.

Jerzy: Znamy wiele małżeństw, którym się udało wyjść z takich kryzysów. Pierwszym krokiem jest uznanie swojej słabości. Potrzebne jest pokonanie w sobie różnych oporów, żeby jednak zerwać z pozamałżeńskim romansem, pójść na terapię 12 kroków dla uzależnionych od alkoholu, wybrać się do psychologa w związku z niepanowaniem nad własnymi emocjami. To jest na ogół bardzo trudne. Czasem można to sobie racjonalnie wytłumaczyć, ale czasem uczucia są tak utrwalone i głębokie, że nawet psychoterapeuci są bezradni.

Czy jeśli ktoś już zdradził, powinien o tym powiedzieć współmałżonkowi? Czy da się odbudować więź po takiej informacji?

Irena: Zaczęłabym od tego, że mówienie lub niemówienie musi być podyktowane prawdziwą miłością do współmałżonka. Nie powinno się zatajać i przemilczać, ale trzeba rozważyć, czy w danym momencie współmałżonek będzie w stanie udźwignąć taki ciężar. Może najpierw warto odbudować zerwaną więź, pokochać się na nowo, a potem przyznać się do popełnionego błędu. Rozmawianie o sprawach trudnych nie polega na wylewaniu, zrzucaniu z siebie ciężaru i przerzucaniu go na współmałżonka.

Jerzy: Mówiąc o popełnionej zdradzie, od razu trzeba mieć gotowy swego rodzaju „pakiet wzmacniający” współmałżonka i pomagający mu to udźwignąć. Trzeba mieć już dystans do sprawy zamkniętej. Z doświadczeń wielu małżeństw wynika jednak, że ciężar zdrady jest tak poważny, że jeżeli sprawa zostałaby zatajona, to będzie ujawniać się trudnymi relacjami na innych polach i współmałżonek sam nabierze podejrzeń.

Jest taki żart: „Rozwieść się z żoną nie chciałem nigdy, ale zamordować ją – wielokrotnie!”. Państwo nigdy nie mieli na to ochoty?

Irena: Ochoty to na pewno nie, ale myśli takie mnie nachodziły, bo wydawało mi się po kilku latach małżeństwa, że jesteśmy w jakimś ślepym zaułku. Wtedy otwierałam Pismo Święte i zawsze natrafiałam na słowa: „Co Bóg złączył, człowiek niech nie rozdziela”.

Jerzy: Rozpoznanie, że to Bóg nas złączył, po bardzo emocjonalnym odkryciu tej prawdy w czasach narzeczeńskich, przeszło sporą próbę w pierwszych latach naszego małżeństwa. Dziś nie mam co do tego wątpliwości. Nie wolno poddawać się w takich próbach czarnowidztwu ani buntować się przeciwko Panu Bogu, że coś źle obmyślił. Słyszeliśmy piękne świadectwa małżeństw w powtórnych związkach, po rozwodzie, które po latach życia w drugim, już tylko cywilnym związku, mówiły młodym małżeństwom: „Walczcie o waszą miłość, dbajcie o wasze małżeństwa sakramentalne. Wytrwajcie, my nie potrafiliśmy”.


Skąd się wzięły Spotkania Małżeńskie?

Jerzy: Chodziło o znalezienie jakiejś pomocy w umacnianiu więzi małżeńskiej w obliczu – już wówczas, a był to koniec lat 70. – masowo rozpadających się małżeństw. Jednakże na początku nastawieni byliśmy głównie na budowanie i umacnianie miłości wśród tzw. dobrych małżeństw. Chodziło o swego rodzaju profilaktykę. Po latach okazało się, że ten program jest szczególnie owocny dla małżeństw w kryzysie. Nadal jednak zapraszamy na Spotkania Małżeńskie małżeństwa nieprzeżywające jeszcze poważnych problemów. Chcemy im dać narzędzie nie tylko do tego, by potrafiły zmierzyć się z ewentualnym kryzysem w przyszłości, ale także by nieustannie rozwijały swoją miłość na fundamencie, który mają.


Pamiętają Państwo historię uratowanego małżeństwa, która zrobiła na Państwu największe wrażenie?

Irena: Takich historii było bardzo, bardzo dużo. Ot choćby historia małżeństwa, które pięć lat temu rozwiodło się, ale wkrótce potem pojechało na nasze rekolekcje, żeby spróbować jednak znaleźć drogę do siebie. Od roku są animatorami Spotkań Małżeńskich.

Jerzy: Inne małżeństwo, które uczestniczyło w rekolekcjach kilka miesięcy po ślubie, powiedziało po pięciu latach, że nie przeżyło tych rekolekcji wtedy zbyt głęboko. Byli świeżo po ślubie, jeszcze bardzo zakochani w sobie. Ale gdyby nie tamte rekolekcje, to najprawdopodobniej nie przetrwaliby kryzysu, który dopadł ich rok później. Szczególną zaś dla mnie wymowę ma list kobiety, która kiedyś przyjechała na rekolekcje z mężem. Byli w dramatycznym kryzysie. To, co się wydarzyło, przerosło ich oczekiwania. Przebaczyli sobie i zaczęli razem wspólne życie na nowo. Tymczasem kilka miesięcy później ujawniła się ciężka choroba męża, zmarł po kilku tygodniach. Pisała do nas, że jest szczęśliwa, że zdążyli się pojednać.

Mój mąż żałuje, że nie zdążył zapytać babci, jak to się stało, że pod koniec życia tak się z dziadkiem kochali, skoro podobno na początku byli kiepskim małżeństwem. Jak przetrwać w miłości do końca życia? Jakie rady mają Państwo dla młodych ludzi?

Irena: Nasze rady na pewno byłyby zawodne… Najlepsze dał Pan Jezus. Na przykład: „Trwajcie w miłości mojej” (J 15,9), „Przykazanie nowe daję wam, byście się wzajemnie miłowali, jak Ja was umiłowałem” (J 13,34), a ustami św. Pawła: „Niech nad waszym gniewem nie zachodzi słońce” (Ef 4,21) i wiele, wiele innych. Niemal w każdym zdaniu Pisma Świętego są niezawodne rady, aktualne w życiu małżeńskim. Trzeba tylko w kontekście współczesnym znajdować metody ich realizacji. My proponujemy dialog, w którym bardzo ważne są elementy psychologii komunikacji. Ale takiej psychologii, która wspiera miłość; tę miłość, która – jak pisze św. Jan – „jest z Boga” (1J 4,7). Bo siłę do dialogu w małżeństwie można przyjmować tylko od Pana Boga. Pan Jezus powiedział, że co dla ludzi jest niemożliwe, nie jest niemożliwe u Boga (por. Mk 10,27). Tak jest z miłością małżeńską, bardzo ludzką, dynamiczną, szaloną… My sami jesteśmy trochę tego przykładem.

Szczegółowe informacje o warsztatach rekolekcyjnych dla małżeństw i narzeczonych znajdują się na stronie: www.spotkaniamalzenskie.pl

Wywiad ukazał się w Tygodniku Idziemy.