Ciężko mi opowiedzieć, czym są misje. Zacznę więc może od tego, czym na pewno nie są. Misje to nie wycieczka w ciepłe kraje, to nie jest turystyka ani rekreacja, ani cel podróży. Nie chodzi też o pokazanie, że jesteś szlachetny i gotów do poświęceń. Biały człowiek zapuszcza się w dżunglę, by nieść kaganek oświaty autochtonom, którzy chcą (lub niekoniecznie) przyjąć nieco zachodniego światła. Wolontariat misyjny to nie jest pomysł, jak spędzić wakacje, poznać fantastycznych ludzi, rozwinąć się intelektualnie i duchowo. Wydaje się dziwne? Chyba tak. Sama się dziwię.
Oczywiście w każdym z powyższych zdań jest, mniejsze lub większe, ziarno prawdy. Owszem, przeżyjesz niejedną przygodę, z niejednym wolontariuszem będziesz mógł konie kraść,
a i z niejednego pieca będziesz jeść chleb. Ale jeśli Twoją motywacją nie jest Bóg – na nic to wszystko. To nas odróżnia od setek innych wolontariuszy, którzy ostatnio tłumnie nawiedzają choćby Czarny Ląd. Jeśli On jest na pierwszym miejscu, to wszystko inne też jest na właściwym.
Misje są najbardziej „moim” sposobem przeżywania wiary. Porusza mnie to, co żywe, bliskie, codzienne, często prozaiczne. Działanie, trwanie, małe i piękne rzeczy, które składają się na (nie)doskonałość tego świata. Mówiąc konkretnie – sprzątam, gotuję, remontuję, organizuję czas dzieciakom, modlę się, uczę, kopię rowy, wożę ziemię taczką, przesiewam cement, pielę ogródki, jestem sobą i pomagam wszędzie tam, gdzie jest potrzeba. I to najprostsze, a zarazem najtrudniejsze z zadań – towarzyszę drugiemu człowiekowi, starając się kochać tak, jak samego Chrystusa. Patetycznie, co? Miłość bliźniego, trzeba pomagać, w sumie to oczywiste. A zarazem takie trudne. Dostrzec w kimś Boga, zwłaszcza gdy niekoniecznie chce się z Toba bratać. Nikt nie mówi, że zawsze będzie przyjemnie, a tym bardziej – efektywnie. Łatwo się zniechęcić, bo przecież tak wiele jest biedy, przemocy, chorób, zła, cierpienia. „I co, pojedziesz tam na chwilę, pobawisz się z dziećmi, opatrzysz komuś ranę, innemu nalejesz zupy. Po co? Przecież to w istocie nic nie zmienia.” Te myśli krążą gdzieś nieustannie, jeśli nie w Twojej głowie, to znajdą się „życzliwi”, którzy zechcą uświadomić bezsens wielu aktów miłosierdzia.
Próbuję oddać te trudności Bogu. Tłumaczę sobie, że im bardziej stromo, tym piękniejszy widok z góry. Warto zaryzykować dla oglądania panoramy, tutaj lub w tym piękniejszym życiu. Są takie momenty, w których bardzo czujesz, że – mimo wszystko – to ma sens. Dziękujesz Bogu, że dał Ci ten właśnie rodzaj wejrzenia w rzeczywistość. Tak naprawdę nigdy nie wiesz, jakie będą owoce Twojego działania. Być może Jezus zrobił już niezłe rewolucje z Twojego uśmiechu, ciepłego słowa, oddania bułki bezdomnemu czy trzymania za dłoń. „To co robimy, jest kroplą w oceanie. Jednak gdyby tej kropli zabrakło, ocean byłby o nią uboższy”.
Dewizą naszego Wolontariatu Misyjnego SALVATOR jest zdanie o. Franciszka Jordana: „Dopóki żyje na świecie choćby jeden tylko człowiek, który nie zna i nie kocha Jezusa, nie wolno ci spocząć.” Nie chodzi o to, by wszyscy wyjeżdżali dziesiątki kilometrów stąd. Misje są tu i teraz, nie tylko na posłaniu. Nasz Kościół ma naturę misyjną, co oznacza, że każdy z nas jest zobowiązany do świadczenia o Bogu. Każdy też ma swoją Afrykę, określoną wrażliwość na krzywdę. I choć nie umiem wytłumaczyć, jak kilka lat temu narodziło się we mnie pragnienie misji i nagłe przekonanie, że jestem TAM bardzo potrzebna – mam nadzieję, że po studiach będę realizować to powołanie w Afryce.
Magdalena Kaczor