Fiesta czy sjesta?

Tobie co przychodzi na myśl, gdy słyszysz słowo „erasmus”?

Nowe znajomości, nowa kultura, trochę nauki, więcej imprezowania?

Każdy wyjazd w ramach programu LLP Erasmus wiąże się z innymi przeżyciami, wrażeniami, oraz nieodłącznie- problemami. W każdym razie jedno jest pewne- to coś więcej niż zwykłe stypendium. Nigdy wcześniej nawet nie przyszło mi do głowy, że kiedykolwiek podejmę się studiowania poza granicami Polski. Wszystko zaczęło się dwa lata temu, gdy przypadkowo trafiłam na jedno ze spotkań Erasmus Student Network- organizacji studenckiej Politechniki Warszawskiej. Pomoc przebywającym w stolicy obcokrajowcom, organizacja i koordynacja różnorodnych eventów, świetna zabawa oraz chęć poznawania nowych kultur i języków obcych zachęciła do zaangażowania się.

Decyzja pojawiła się spontanicznie (wręcz przypadkowo), gdy wchodziłyśmy na teren Wojskowej Akademii Technicznej z koleżanką i zobaczyłyśmy ogłoszenie o możliwości włączenia się do programu stypendialnego LLP Erasmus. Nie zastanawiając się długo, niesiona doświadczeniami swoich podopiecznych przebywających w Warszawie na wymianie studenckiej oraz pozytywnymi opiniami znajomych, złożyłam dokumenty. Wybieranie kraju, do którego można pojechać na Erasmusa, przypomina przeglądanie katalogu biura podróży. Może Włochy, bo cieplej niż w Polsce. Może Niemcy? Nie- za blisko. Turcja? Anglia? Padło na Hiszpanię.

Wybór uwarunkowany jest też kierunkiem, poziomem studiów, umowami podpisanymi pomiędzy zagranicznymi uczelniami. Szereg formalności może przerażać, jednak warto się z tym uporać jak najszybciej, bo terminy składania dokumentów są nieubłagalne. Wakacje przed wyjazdem sprowadzają się do przygotowań i snucia planów o nadchodzącym czasie. Pierwszy lot, uderzające gorące powietrze na hiszpańskiej ziemi już od samego rana, brak możliwości porozumienia się w języku angielskim. „Polska? To chyba gdzieś w Europie, tak?”, „ Polaca? Chyba poLOCA (z hiszp. loca- szalona). Już w pierwszych momentach człowiek uczy się wytrwałości. Oczywiście wszyscy dookoła lepiej wiedzą, po co blondynka przyjechała do Hiszpanii. Znaleźć męża, oczywiście. Poromansować, wiadomo. Wyrwać się na chwilę z Polski i doświadczyć prawdziwego życia? Akurat. Już od początku najważniejsze jest uzbrojenie się w cierpliwość, brak kompleksów, poczucie humoru i jednocześnie walka ze stereotypami. Lecz nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło- można wrócić odmienionym, otwartym na świat, z odwagą sięgać po swoje i czasami przekonać się, że „zagraniczne” często nie znaczy „lepsze”.

Miało być wiecznie opalające na złoto Słońce, plaża, morska woda łaskocząca stopy, pomarańcze i owoce morza. Tymczasem zima i wiosna nie rozpieszczała, należało przeprosić się z płaszczem i ciepłymi swetrami, w mieszkaniu zamarzałam, bo cienkie (czyt. niemalże kartonowe) ściany nie trzymały ciepła. Dobrze, że na obiady jadane w godzinach wieczornych była kuchnia włoska, serwowana przez moją współlokatorkę ze środkowej Italii, baaardzo różniącą się od tej promowanej w Polsce jako „prawdziwe” włoskie jedzenie… tudzież eksperymentalne ślimaki drugiej współlokatorki z Francji. Kraj flamenco, paelli, tapas, fiesty i sjesty według statystyk wybierany jest przez największa liczbę studentów. Jak jednak wygląda tam studiowanie? Powszechna opinia o lenistwie Hiszpanów i niskim poziomie nauczania zależy tak naprawdę od uczelni, na którą się udajemy. Zasadniczo jednak różni się podejście profesorów do studentów. Oddział Politechniki w Walencji, na który trafiłam, znajduje się w mniejszym mieście liczącym zaledwie 60 tys. mieszkańców. Liczba tam studiujących jest nieporównywalnie mniejsza do uczniów Wojskowej Akademii Technicznej, przez co każdy może poczuć się bardziej wyjątkowo i indywidualnie, a wykładowcy znajdą zawsze czas dla każdego. Co ciekawe, zwracamy się do nich po imieniu, co czasem stwarza bezstresową atmosferę sielanki, zapewnia dobry kontakt, zachęca do otwartości i wyrażania własnego zdania.

Niestety poziom angielskiego, zarówno u mieszkańców Alcoy, jak i pracowników uczelni pozostawiał wiele do życzenia… Lecz i tu zaznaczam kolejny pozytyw. Od studentki nieodróżniającej hiszpańskiego „hola” od polskiej wersji Aleksandry, przeistoczyłam się w osobę posługującą się językiem hiszpańskim na poziomie B2. Zaawansowany hiszpański w ciągu kilku miesięcy? „¿Por qué no?” Nie sposób byłoby oczywiście przeoczyć innego powodu dla którego wielu decyduje się wyjechać – podróży. Skoro już opuściło się rodzinne strony, to czemu by nie skusić się do obejrzenia trochę większego kawałka świata? Stolica – Madryt, Dzieła Gaudiego – Barcelona, wschodnie wybrzeża Hiszpanii, stolica flamenco – Sewilla, uroki Andaluzji, a stamtąd to i niedaleko już do Maroka, a że wszystkie drogi tam prowadzą to i Rzym, Mediolan… Możliwości jest wiele i należy z nich korzystać (na tyle na ile oczywiście pozwalają nam nasza kieszeń i otrzymywane stypendium). A gdy środki finansowe nas ograniczają zawsze można skorzystać z tanich linii lotniczych, wyłapywania okazji, podróży „na stopa” lub z Couchsurfingu (CS). W szczególności ostatnie jest godne polecenia jako doskonała alternatywa do wynajmowania noclegu w hotelu. W każdym obcym mieście można poczuć się jak w domu, dzięki osobom zaangażowanym w inicjatywę CS i otwartości na innych ludzi. W końcu ile czasu można przebywać w bibliotece nad praca licencjacką? Wszystko da się pogodzić, całość bowiem zależy od naszego podejścia i zaradności. A nic tak nie rozwija samodzielności jak wyzwanie, jakie stawia nam program LLP Erasmus. Znajomi pytają się czy jestem zadowolona z wyjazdu. Odpowiedź jest oczywista. Zachęcam jednak do indywidualnego przekonania się o przygodzie, jaką jest Erasmus. Szkoda, że taki wyjazd na studia można odbyć tylko raz. Jednak co może nas powstrzymać od dalszego poznawania świata? W końcu zostając Erasmusem raz, pozostajemy nim na całe życie.

Weronika Sochaj