Dziesiątki stypendystów Fundacji uczy się w wielkich miastach z dala od rodzinnego domu, choć są dopiero w wieku gimnazjalnym i licealnym. Wybrali najlepsze szkoły w kraju, aby móc pełniej rozwijać swoje pasje. Podążają za marzeniem mimo przeciwności i wcześniejszych obaw. Mieszkają w internatach, są wolontariuszami, dobrze się uczą i na wszystko starcza im czasu.
– W wieku 15 lat musiałam podjąć decyzję, która zadecydowała o przebiegu mojej przyszłości – opowiada Jagoda Kwapińska z diecezji siedleckiej. – Nie była ona łatwa, każdego dnia miałam nowe wątpliwości i rozterki. Wiedziałam, że wyjazd do stolicy będzie się wiązał z tęsknotą za rodzicami i przyjaciółmi. Nie znałam w Warszawie nikogo, ani jednej osoby, która pomogłaby mi zapoznać się z nowym światem.
Jagoda uczy się w jednym z najlepszych liceów w Warszawie, jej rodzice mieszkają 200 kilometrów stąd. Do nauki nie trzeba jej szczególnie zmuszać – świadectwo ma pełne szóstek. Angażuje się jako wolontariuszka w kilku organizacjach, między innymi pomaga dzieciom niepełnosprawnym.
Paulina Grzelak właśnie dostała się na studia z ratownictwa medycznego. W Warszawie mieszkała już od 3 lat. Wybrała liceum sportowe, aby móc trenować unihokeja. W tej dziedzinie miała sukcesy powiatowe już w gimnazjum. Pójście do szkoły sportowej i codzienne treningi zaowocowały piątym miejscem w mistrzostwach świata. Stypendium Fundacji dostała w pierwszej klasie liceum.
– Czy dałabym radę bez stypendium? Nie wiem, chyba nie. Bursa i wyżywienie kosztowały ponad 450 zł miesięcznie. Dostałam także stypendium z drugiej fundacji. Rodzice mieszkają w diecezji radomskiej, w odległości 80 km od Warszawy i prowadzą małe gospodarstwo rolne. Od czasu wyjazdu musiałam radzić sobie sama.
Paulina jest stałą wolontariuszką w biurze Fundacji, przychodzi tu od lat niemal codziennie.
W Warszawie jest ośmioro stypendystów-licealistó, których rodziny mieszkają tak daleko. Do tutejszych sławnych liceów przyjeżdżają stypendyści nawet z Pomorza albo Śląska.
Ewelina pochodzi z diecezji płockiej. Do stolicy przyciągnęło ją żeńskie liceum katolickie.
Paula przyjechała do Warszawy aż z diecezji sosnowieckiej, ponieważ chce być dziennikarką i uważa, że tutaj ma większe możliwości. Uczy się w Liceum im. Jacka Kuronia – znanym z programu przystosowanego dla humanistów. Od początku liceum pisze teksty dla prasy warszawskiej i gazet internetowych i zarabia pierwsze pieniądze za wierszówkę. Chciała spróbować swoich sił w czasopismach kobiecych, ale redaktorzy naczelni nie wierzyli w duże umiejętności tak młodej osoby. Teraz jest w II klasie i postanowiła złożyć podanie o praktykę w telewizji.
Ci, którzy mają bliżej do domu, zdecydowali się na codzienne dojazdy.
Wiosną Jagoda została mianowana szefową fundacyjnej wspólnoty stypendystów uczących się z dala od domu. Organizuje dla nich comiesięczne spotkania, aby się lepiej poznali i poczuli, że nie są sami w wielkim mieście. Na pierwszym spotkaniu stypendyści zupełnie się nie znali, atmosfera wydawała się zupełnie nie kleić, rozładował ją jeden z pierwszych absolwentów, teraz już pracownik Fundacji, opowiadając o swoich początkach, gdy został stypendystą, o pierwszych obozach, rozpoczęciu studiów i pracy.
– Teraz, kiedy termin spotkania się opóźnia, moi znajomi są stęsknieni i piszą do mnie esemesy – śmieje się Jagoda.
Czy warto zostawiać rodziców tak daleko i podążać za marzeniami, za pragnieniem nauki gdzieś w obcym mieście?
– Nie będziecie tutaj sami, macie wspólnotę i pomoc finansową w postaci stypendium – mówi Jagoda. – Ja zaryzykowałam i teraz bez wahania mogę stwierdzić, że przyjazd tutaj, był najlepszą decyzją jaką podjęłam w życiu. W przeszłości nigdy nie pomyślałabym, że osiągnę tak dużo, w tak krótkim czasie, w tak nowym dla mnie miejscu. Poznałam wielu wspaniałych ludzi, którzy obecnie odgrywają ogromną rolę w moim życiu.