Droga przygotowana mi przez Boga.

W Święto Życia Konsekrowanego opowieść Magdy, niedawnej stypendystki:

Kto nie zastanawia się jak wygląda życie karmelitanki bosej? Czy do zakonu klauzurowego trafiają „normalne” dziewczyny? Albo może jeszcze wcześniej… co to jest powołanie? Na kilka z tych pytań postaram się odpowiedzieć, a na niektóre po prostu się nie da, bo jak opisać np. poruszenia serca, Głos, który nie jest głosem, ale się go „słyszy” sercem?

    Magda Moczulska         Zacznę od początku. Na chrzcie otrzymałam imię Magda. Pochodzę, jak wielu spośród stypendystów z małej miejscowości Ciechanowiec na Podlasiu. Jestem czwartym dzieckiem moich rodziców i mam siedmiu braci (trzech starszych, czterech młodszych). Nad swoim powołaniem zastanawiałam się od wczesnych lat młodzieńczych, ale nie czułam, że mam iść do zakonu. Po prostu pytałam Boga, co dla mnie przygotował. Starałam się być otwarta zarówno na małżeństwo, jak i na pójście do klasztoru. Może się zdziwicie, ale w liceum byłam nawet zakochana i miałam chłopaka. Po liceum poszłam na pięcioletnie studia zarządzania i marketingu w Lublinie. Prowadziłam dość aktywne życie studenckie. Odkryłam tam też swoją pasję – sztuki kuglarskie i pedagogikę cyrku (żonglowanie, chodzenie na szczudłach, monocykl). Zaangażowałam się w wolontariat, były liczne wyjazdy – czy to z dziećmi, czy też doszkalające. Często była to dla mnie też możliwość zarobienia paru groszy, prowadząc warsztaty, czy organizując przedstawienia. Chętnie też ściślej włączyłam się w pracę Fundacji DNT, jako szef miasta. Dlaczego piszę o tym, skoro miałam pisać o powołaniu? Bo to pokazuje, że aby iść do zakonu nie trzeba być „szarą myszką”, która całe dnie przebywa w kościele. Pan Bóg ma różne drogi i często zaskakuje.

            Choć niektóre znaki powołania otrzymywałam już wcześniej (tylko nie potrafiłam ich odczytywać), to przekonanie w sercu pojawiło się po drugim roku studiów, a dokładnie na studenckim obozie stypendystów w 2007r. Myślałam, że powołanie odkrywa się przed maturą i że jestem już „za stara” aby je usłyszeć, bo przecież studia miałam już rozpoczęte. Ale wtedy coś się we mnie otworzyło. Jak wspomniałam nie da się tego opisać. To spotkanie z Jezusem, zapisane gdzieś głęboko w sercu. Od razu wiedziałam, że to będą karmelitanki bose. Z jednej strony odczuwałam w sercu radość, a z drugiej myślałam sobie, że się po prostu nie nadaję. Bałam się tej drogi, że nie podołam, że jestem bardzo związana ze swoją rodziną. Nie rozumiałam dlaczego Pan Bóg powołuje mnie do zakonu klauzurowego, skoro odkrywałam w sobie zdolności do pracy z dziećmi i mam dobry kontakt z ludźmi. Dlatego ostateczną decyzję podjęłam dopiero po ukończeniu studiów. Przez ten czas korzystałam z kierownictwa duchowego, gdzie mogłam dzielić się moimi wątpliwościami, a także uczyłam się słuchać Boga na modlitwie. Stawała się ona dla mnie spotkaniem, jak przyjaciel z przyjacielem. Coraz bardziej rozumiałam, że Bóg kocha mnie za darmo, że nie muszę nic robić, aby zasłużyć na Jego miłość. Pójście do zakonu stawało się moim pragnieniem i uczyłam się ufności, że On mnie podtrzyma, gdy będę tego potrzebować. Czułam Jego siłę, gdy rozstawałam się z rodziną, żegnałam się z przyjaciółmi, gdy przekraczałam drzwi klauzury.

            Najpierw miałam trzymiesięczny aspirat, czyli czas, gdy jeszcze jako osoba świecka przyglądałam się życiu sióstr, ale już w nim uczestnicząc. Po krótkiej przerwie rozpoczęłam postulat, który trwał rok, i uczyłam się życia zakonnego. Następnie obrzędem obłóczyn rozpoczęłam czas nowicjatu, który trwa dwa lata. Otrzymałam habit zakonu i imię Maria Józefina od Maleńkiego Jezusa, a siostry mówią do mnie po prostu s. Józefina. Teraz, jako nowicjuszka przechodząc formację przygotowuję się do złożenia ślubów. Najpierw składa się śluby czasowe (czystości, posłuszeństwa i ubóstwa) odnawiane co roku. Po czterech latach ślubów czasowych, jeżeli taka jest wola Boża, składa się profesję uroczystą.

Pewnie zastanawiacie się, czy przed ślubami wieczystymi siostry rezygnują? Tak się zdarza i jest to całkowicie normalne. Po to Kościół przewidział tak długi czas formacji, aby dobrze rozeznać swoje powołanie, swoje pragnienia i motywacje. Szczególnie nowicjat, jest takim czasem, gdzie uczę się odczytywać wolę Bożą – On chce, bym była szczęśliwa. Mówię Mu o moich pragnieniach i słucham Jego. Odkrywam też, kim tak na prawdę jest, że jest dobry i patrzy na mnie z miłością. Po wstąpieniu wiele moich wyobrażeń okazało się zupełnie nieprawdziwych. Myślałam sobie, że zakonnica to musi być zawsze skupiona i poważna, a okazało się, że kiedy trzeba to siostry są skupione, ale na wspólnych spotkaniach panuje żywa i radosna atmosfera. Każda siostra jest inna i każda swoją osobą buduje wspólnotę. Już na początku spotkałam się z dużą serdecznością i życzliwością ze strony sióstr. Zobaczyłam też, że swoje talenty mogę wykorzystywać, rozwijać i dzielić się nimi ze wspólnotą, a nawet odkrywać nowe. Ale mam też wady, nad którymi pracuję.

            A teraz opowiem trochę o życiu karmelitanki. Dzień jest tak zaplanowany, aby znalazło się w nim miejsce na modlitwę, pracę i odpoczynek. Codziennie odmawiamy brewiarz i mamy dwie godziny modlitwy cichej. Jeśli chodzi o pracę, to najpierw uczyłam się szyć, a teraz głównie pomagam przy przerabianiu przetworów. Inne siostry piszą ikony, wykonują kartki okolicznościowe, malują świece, albo wykonują zwykłe obowiązki domowe takie jak gotowanie czy pranie. Po obiedzie i po kolacji mamy czas, by usiąść i po prostu ze sobą porozmawiać. Jest także czas na różaniec i czytanie książek duchowych. Śpimy ok. siedmiu godzin dziennie. Mamy przepiękny ogród, w którym są warzywa, kwiaty, drzewka owocowe, mały lasek, a nawet niewielki staw. Każda pora roku ma tu swój urok, a duża liczba ptaków najprzeróżniejszych gatunków dotrzymuje nam towarzystwa. Przed wstąpieniem zastanawiałam się, jak ja, która bardzo lubię podróże, wytrzymam w miejscu, które opuszcza się jedynie z bardzo pilnej potrzeby (np. gdy trzeba iść do lekarza). I tu kolejne zaskoczenie. Kiedy przyjechałam do Nowych Osin, to tak jakbym znalazła się na swoim miejscu. Coraz bardziej odkrywam, że to jest teraz mój dom i nawet nie mam pragnienia go opuszczać, bo jak mówi przysłowie, wszędzie dobrze, ale w domu najlepiej.

            Chociaż kontakt ze światem jest ograniczony, to możemy przyjmować gości i do tego są przeznaczone specjalne rozmównice. Mnie najczęściej odwiedza najbliższa rodzina, ale również znajomi. Oprócz tego możemy pisać listy. Dzisiaj ludzie już zapominają jak się pisze listy ręczne, a my najchętniej praktykujemy ten rodzaj korespondencji. Mail piszę się na szybko. Pisząc list trzeba się bardziej zastanowić a ukazując swój charakter pisma bardziej pokazuję siebie, tym, kim jestem.

Mój pobyt w klasztorze jest najpiękniejszą przygodą, którą mogę przeżywać. I tak jak w każdej przygodzie raz idzie się lekko z radością, innym razem trzeba z trudem wspinać się pod górę. Ale widok, który po takim wysiłku się ogląda sprawia, że natychmiast zapomina się o trudnościach. Takim widokiem może być uśmiech bliźniego, zrealizowanie marzenia, zobaczenie wiewiórki biegającej po ogrodzie, nawet mała rzecz. Myślę, że tak jest w każdym rodzaju życia. Zarówno w małżeństwie, jak i w zakonie. Jedynie poruszając się drogą swojego powołania, które jest zapisane w moim sercu, będę szczęśliwa, bo będzie to droga przygotowana mi przez Boga.

 

                                                                                                          s. Józefina

                                                                                                  /Magda Moczulska/