– Odwaga, aby nie była czymś płytkim lub niebezpiecznym, musi wiązać się z pokorą – mówi bp Michał Janocha. – Tego Jan Paweł II uczył nas całym sobą, zwłaszcza w ostatnich latach swojego życia – dodaje biskup pomocniczy archidiecezji warszawskiej. W rozmowie z okazji zbliżającego się XXI Dnia Papieskiego porusza też kwestię relacji sztuki i duchowości oraz dzieli się osobistymi doświadczeniami obecności Jana Pawła II w swoim życiu.
Hubert Szczypek: Za kilka miesięcy, pod hasłem „Nie lękajcie się”, będziemy obchodzić XXI Dzień Papieski. Słowa te Jan Paweł II wypowiedział w innym czasie, w innym kontekście historycznym. Jak rozumieć je dziś?
Bp Michał Janocha: Trzeba pamiętać, że jeszcze przed Janem Pawłem II słowa te wypowiedział Pan Jezus – również w innym czasie i w innym kontekście. Choć konteksty się zmieniają, to słowa te pozostają aktualne, bo człowiek w swojej istocie się nie zmienia – żyje gdzieś na krawędzi pomiędzy nadzieją a rozpaczą, chociaż nie jest tego świadomy. Człowiek uświadamia to sobie dopiero w momentach trudnych – chwilach próby, kryzysu, których Opatrzność nam nie szczędzi. Pan Jezus wypowiada słowa „Nie lękajcie się” wiele razy. Mówi się, że w całym Piśmie Świętym to sformułowanie pada 365 razy. Ojciec Święty w 1978 roku stając przed publicznością całego świata przypomina te Jezusowe słowa skierowane do wszystkich – młodych i starych, zdrowych i chorych, szczęśliwych i nieszczęśliwych, bogatych i biednych.
Trzeba też odróżnić od siebie, co wielokrotnie robił Ojciec Święty, lęk i bojaźń. Bojaźń może mieć charakter pozytywny – jak Timor Dei – Bojaźń Boża, o której autor natchniony mówi, że jest początkiem mądrości. Lęk natomiast jest destrukcyjny, odwołuje się do ciemności we wnętrzu człowieka, podpowiada „jesteś nikim”, „twoje życie nie ma sensu”, „jesteś przegrany”, „wszystko jest absurdem”. Papież przypomina światu, że Chrystus zwyciężył śmierć i otchłań. To niezwykle głębokie i pełne nadziei przesłanie u początku jego pontyfikatu. Jeśli połączymy to wezwanie z papieską dewizą „Totus Tuus”, to stanie się jasne, dlaczego mamy się nie lękać i Kto ten lęk w nas pragnie zwyciężyć.
H.S.: Powiedział Ksiądz Biskup, że Pan Jezus zachęca nas do tego, aby się nie lękać, być odważnym. Jak konkretnie realizować to wezwanie w swoim życiu?
– Na to pytanie próbujemy odpowiedzieć całym swoim życiem. Odwaga, aby nie była czymś płytkim lub niebezpiecznym musi wiązać się z pokorą. Tego papież uczył nas nie tylko słowem, ale całym sobą, zwłaszcza w ostatnich latach swojego życia. Odwaga i pokora są siostrami – jedna bez drugiej umiera.
Mówiąc o odwadze trzeba też powiedzieć o ufności. Przypomnijmy sobie Pana Jezusa kroczącego po wodzie, gdy fale Jeziora Galilejskiego wydają się pochłaniać łódź. Apostołowie boją się fal, które niosą śmierć, a Jezus ma je pod swoimi stopami. W tym kontekście jest to wezwanie do odwagi i ufności. Ufność to złożenie swojego kruchego losu w dłonie Jezusa i przekonanie, że w nich będzie nam najlepiej i będziemy tam bezpieczni. Pod tym kątem można popatrzeć na cały pontyfikat Jana Pawła II i podejmowanie przez niego wyzwań, również tych wiążących się z niebezpieczeństwami. Mam na myśli trudne podróże zagraniczne, wypowiedzi w których papież narażał się wielu możnym tego świata, ale także wiernym, gdy wypominał im ich grzechy – jak choćby podczas kazania o Dekalogu w Kielcach w 1991 roku.
Odwaga to przekraczanie samego siebie, to objawianie czym jest prawdziwe człowieczeństwo, bo anthropos (gr. człowiek) oznacza skierowany ku górze.
H.S.: Jan Paweł II był znany ze swoich licznych podróży zagranicznych. Co sprawiało, że tak wielu ludzi, żyjących w bardzo przecież różniących się od siebie kulturach, chciało słuchać Papieża Polaka?
– Myślę, że to kwestia tego, w jaki sposób papież głosił Ewangelię. Ona nigdy nie była abstrakcyjna, ale zawsze zakorzeniona w kulturze danego miejsca i czasu. Kiedy jechał do Meksyku odwoływał się do historii i tradycji tego kraju. W Afryce nawiązywał do tego, co Ojcowie Kościoła określiliby „ziarnami Prawdy rozproszonymi w lokalnych kulturach”. Natomiast kiedy jechał do krajów o tradycji wschodniego chrześcijaństwa, odwoływał się do dobrze mu znanej i bliskiej tamtejszej tradycji. Papież upowszechnił słynną metaforę rosyjskiego pisarza i myśliciela Wasyla Rozanowa o dwóch płucach chrześcijaństwa – wschodnim i zachodnim. To postrzeganie chrześcijaństwa jako wspaniałej mozaiki różnych kultur i tradycji jest bardzo bliskie również dla mnie. Ileż w wypowiedziach papieża odniesień do Konstantynopola, do świętych Kościoła Wschodniego, do kultury, sztuki i tradycji bizantyjskiej. Nie można też nie wspomnieć o spotkaniach papieża z patriarchą Bartłomiejem. Można powiedzieć, że były to spotkania dwóch wielkich proroków i charyzmatyków naszych czasów. To też niezwykłe, że w osobach Jana Pawła i Bartłomieja spotkały się dary, które nieczęsto w historii Kościoła występują razem ze sobą – władza i charyzmat.
H.S.: Jaka relacja zachodzi między sztuką, pięknem a wiarą? Czy zainteresowanie sztuką miało wpływ na rozwój duchowości Karola Wojtyły?
– Gdybyśmy odjęli aspekt sztuki i piękna z życia Karola Wojtyły, to byłby to zupełnie inny Karol Wojtyła i nie rozmawialibyśmy o nim dzisiaj. On wzrastał w romantycznym kulcie słowa, które jest echem Słowa Wcielonego. Myślę tu o Teatrze Rapsodycznym, w którym się kształtował, o wielkiej poezji romantycznej, o Norwidzie, którego papież był – mówiąc po norwidowsku – „późnym wnukiem”. Wreszcie z tego obcowania ze sztuką słowa rodziła się własna sztuka słowa. Już w młodości Karol Wojtyła brał do ręki pióro i pisał. Kiedy czytamy „Stanisława”, „Hioba”, czy „Tryptyk Rzymski” to widzimy jak całe jego życie i doświadczenie wiary i Boga było przeniknięte doświadczeniem sztuki. Sztuka otwiera nas na podstawowe pytania i jednocześnie pomaga w odpowiedzi na nie – papież rozumiał to doskonale. Gdy prześledzimy jego wypowiedzi od encyklik poprzez listy apostolskie, aż po homilie – zobaczymy, ile jest tam odwołania do piękna, które ma przecież swoje źródło w Bogu.
H.S.: Dziś to Jan Paweł II jest często przedstawiany w sztuce. Jaką formę powinny mieć przedstawienia Papieża Polaka, aby zachować treść – jego osobę i świętość?
– To pytanie wiąże się z o wiele szerszym zagadnieniem, jakim jest artystyczny wyraz naszej wiary. Papież uczył nas tego, aby wiara była piękna, bo Bóg jest piękny. Homilie Jana Pawła II pod kątem czysto literackim i estetycznym są bardzo często arcydziełem piękna. Tymczasem dzisiaj przeżywamy wielki kryzys piękna. Sztuka w swoim głównym nurcie już dawno się go wyrzekła. W takiej sytuacji pozostaje – albo prowokacyjna brzydota, albo bylejakość. Ta ostatnia, niestety panuje dzisiaj również w ikonosferze sakralnej. Myślę, że trzeba szukać lekarstwa na brzydotę, pamiętać o wychowaniu do piękna. To zaczyna się od czytania dzieciom książek, od świadomego doboru tego na co dziecko patrzy, czego słucha, co w siebie poprzez wszystkie zmysły wpuszcza. Jeśli, mówiąc słowami ludowej mądrości, skorupka nasiąknie pięknem – to później człowiek będzie potrafił wybierać to co mądre, prawdziwe i piękne. Jest też duża szansa, że sam będzie to piękno tworzył – przede wszystkim swoim życiem. Jesteśmy powołani do tego, aby z naszego życia uczynić arcydzieło sztuki, o czym Jan Paweł II mówił nie jeden raz. Sztuki, która nie jest sztuką dla sztuki, ale ma służyć ludziom.
H.S.: Co zrobić, aby młodzi ludzie „nasiąknęli Janem Pawłem II”, tak jak wspomniany przez Księdza Biskupa młody człowiek pięknem?
– Myślę, że jest to bardzo głęboko związane z przekazem wiary. Jan Paweł II nie istnieje jako osobny pomnik, ale jest świadkiem Ewangelii. Kiedy ktoś głosi Ewangelię z głębi swojego własnego doświadczenia i odkrywa w nim świętość Jana Pawła II, to wtedy ten przekaz wiary dokonuje się poprzez całego człowieka – poprzez kulturę, poprzez to wszystko co jest dla człowieka ważne i poprzez jego fascynację. Jeśli ci, którzy głoszą, są zafascynowani pięknem Jana Pawła II, to również głosząc Ewangelię nie będą mogli o nim milczeć. To nie jest kwestia jakichś technik promocji czy marketingu tego świata – z tego nic nie wyjdzie i szkoda sobie tym zawracać głowę. Bardzo głęboko wierzę w osobisty przekaz wiary. Kard. Kazimierz Nycz często powtarza, że już skończyły się czasy łowienia siecią i teraz łowimy na wędkę. W osobistym spotkaniu jest wielka szansa przekazu własnego doświadczenia. Jeśli w tym osobistym doświadczeniu obecny jest Jan Paweł II, to oczywiste, że nie możemy go nie przekazać. W ten sposób, przez spotkanie, głoszono Ewangelię. Dzisiaj mówi się o kryzysie Kościoła, niektórzy twierdzą, że Kościół się kończy, a ja myślę, że Kościół dopiero się zaczyna, że jest w stanie embrionalnym, i że wracamy do tych spotkań, z których narodził się Kościół. Jeśli w tym doświadczeniu apostoła jest obecny Karol Wojtyła, wraz ze wszystkimi innymi świadkami wiary, to będzie on żył również w ludziach napotkanych przez tego apostoła.
H.S.: W jakich osobistych doświadczeniach Księdza Biskupa obecny jest Jana Paweł II?
– Chciałbym powiedzieć o trzech takich doświadczeniach. W pierwszym odnajdą się miliony ludzi w Polsce, którzy byli 2 czerwca 1979 roku na pl. Zwycięstwa w Warszawie (obecnie pl. Piłsudskiego). Tamtego dnia nagle poczuliśmy się razem jako społeczeństwo, jako naród, poczuliśmy się w rękach Boga i pod skrzydłami Jego Opatrzności. To było doświadczenie przebudzające, bardzo wspólnotowe, a jednocześnie najgłębiej indywidualne.
Drugie doświadczenie pochodzi z 1987 roku. To był początek Kongresu Eucharystycznego, który Jan Paweł II otwierał w Warszawie. Ja w tym czasie zostałem wyświęcony na księdza. W kościele pw. Wszystkich Świętych na pl. Grzybowskim odbywało się nabożeństwo. Udałem się na nie wraz ze swoją niepełnosprawną znajomą. Beata, która poruszała się na wózku miała wielkie pragnienie, aby Ojciec Święty ją pobłogosławił. Bałem się tego jej pragnienia, bo mogło się skończyć wielkim rozczarowaniem. Gdy Ojciec Święty przyjechał do kościoła, staliśmy bardzo blisko dywanu, po którym miał przejść papież. Beata napierała, aby znaleźć się jak najbliżej Jana Pawła II. Niestety, był to czas już po zamachu i papież nie był tak łatwo dostępny jak wcześniej. Gdy skończyło się nabożeństwo znaleźliśmy się w pierwszym rzędzie, jednak papież przechodząc obok nas zwrócony był w przeciwną stronę. Gdy już wychodził z kościoła, Beata krzyknęła „Ojcze Święty!”. Papież obejrzał się, zawrócił, położył dłonie na jej głowie i ją pobłogosławił. To było dla mnie bardzo mocne doświadczenie.
Trzecie doświadczenie jest zupełnie indywidualne. W 1981 roku przebywałem w Rzymie na zaproszenie obecnego arcybiskupa seniora archidiecezji przemyskiej, a wtedy Rektora Papieskiego Kolegium Polskiego – Józefa Michalika. Byłem tam razem z kolegą – jako studenci pomagaliśmy w remoncie, a za zarobione pieniądze zwiedzaliśmy Rzym. Ksiądz Michalik zapytał, czy chcemy pojechać do Ojca Świętego, do Castel Gandolfo. Oczywiście – bardzo ucieszyliśmy się tą propozycją. Kiedy już dojechaliśmy na miejsce, bardzo poruszył mnie widok pustej kaplicy i klęczącego w niej przed tabernakulum Jana Pawła II. Nigdy wcześniej nie oglądałem papieża w tak bardzo prywatnym kontekście, nieotoczonego ludźmi. Myślę, że ten symboliczny obraz, który mną wtedy wstrząsnął to w jakimś sensie dotknięcie źródła, o którym później papież napisał w „Tryptyku Rzymskim”.
H.S.: Dziękuję za rozmowę.
***
Bp Michał Janocha – biskup pomocniczy archidiecezji warszawskiej, doktor habilitowany nauk humanistycznych w zakresie historii, profesor nadzwyczajny Uniwersytetu Warszawskiego i Uniwersytetu Kardynała Stefana Wyszyńskiego w Warszawie. Odznaczony Krzyżem Kawalerskim Orderu Odrodzenia Polski.
Rozmawiał Hubert Szczypek – Kierownik Biura Prasowego Fundacji „Dzieło Nowego Tysiąclecia”