Doktor Katarzyna Jachimowicz, lekarz rodzinny i zaangażowana katoliczka podjęła walkę o przywrócenie klauzuli sumienia w medycynie rodzinnej. Od 2008 roku mieszka i pracuje w Norwegii. Siedem lat po przeprowadzce została postawiona przez tamtejsze prawo przed trudnym wyborem: kariera zawodowa czy postępowanie wedle własnego sumienia i przekonań? Wybór doprowadził do pięcioletniej walki, przejścia przez trzy instancje sądowe i ostateczne wygranie sprawy.
Paulina Muszyńska: Jest Pani tegoroczną laureatką nagrody Totus Tuus w kategorii „Promocja godności człowieka”. Prosimy o przybliżenie nam pokrótce swojej historii.
Katarzyna Jachimowicz: Jestem lekarzem rodzinnym w Norwegii, gdzie podjęłam walkę o przywrócenie klauzuli sumienia w medycynie rodzinnej. Lekarze rodzinni w Norwegii mają dużo większe kompetencje niż w Polsce. Do ich obowiązków należy kierowanie na aborcję i przepisywanie środków antykoncepcyjnych, w tym zakładania spirali wewnątrzmacicznych, które w dużej mierze mają działanie wczesnoporonne. Do tej pory lekarze rodzinni, powołując się na klauzulę sumienia, mogli odmawiać tych czynności. Ja z tego korzystałam, ale sytuacja zmieniła się w 2015 roku. Zostałam postawiona przed trudnymi wyborami: najpierw co do mojej dalszej kariery zawodowej, potem co do podjęcia procesu sądowego przeciw pracodawcy – Gminie Sauherad. Proces po 5 latach zakończył się sukcesem – pozytywnym wyrokiem Sądu Najwyższego. Jest to sprawa bez precedensu w Norwegii. Po raz pierwszy lekarz został zwolniony z powodu klauzuli sumienia, po raz pierwszy państwo norweskie zostało z tego powodu pozwane do sądu. Wygrana też jest bez precedensu.
Jak to się stało, że zdecydowała się Pani podjąć pracę lekarza rodzinnego w Norwegii? Jak wyglądała w tamtym czasie sytuacja prawna w kwestii ochrony życia?
Wyjechałam do Norwegii w 2008 roku razem z całą rodziną. Miałam już wtedy doświadczenie 10 lat pracy jako lekarz rodzinny w prywatnej praktyce w Białymstoku. Oboje z mężem jesteśmy lekarzami, dla nas była to szansa na rozwój zawodowy i na pracę w spokojniejszych warunkach. Chcieliśmy mieć więcej czasu dla rodziny i to się udało. Organizacja i czas pracy lekarza w Norwegii wypadają znacznie lepiej w porównaniu z sytuacją w Polsce. Planowaliśmy wyjechać na trochę i wrócić po paru latach. Historia potoczyła się inaczej. Przed wyjazdem sprawdzałam obowiązujące tam zasady ochrony życia, klauzuli sumienia i zakres kompetencji lekarza rodzinnego w Norwegii. Aborcja jest tu dostępna na życzenie do 12 tygodnia, a do 18 ze wskazań lekarskich. Była i jest nadal opcja klauzuli sumienia dla lekarzy i położnych w szpitalach, wtedy była też dla lekarzy rodzinnych, ale po uzgodnieniu z lekarzem gminnym. Ja skorzystałam z tej możliwości. Wiązało się to niestety z długim szukaniem gminy, która mnie przyjmie na moich warunkach. Na szczęście się udało.
Co zmieniło się w 2015 roku w kwestii ochrony praw człowieka, zwłaszcza ochrony życia nienarodzonych?
W 2015 r. zmieniono interpretację istniejącego prawa, wprowadzając do ustawy o medycynie rodzinnej całkowity zakaz powoływania się na klauzulę sumienia. Motywowano to potrzebą równego dostępu do świadczeń dla wszystkich pacjentów. Co ciekawe, ta sama ustawa pozwala na odesłanie pacjenta do innego lekarza rodzinnego lub do specjalisty, jeśli lekarz rodzinny nie posiada niektórych umiejętności lub dostatecznej praktyki. W mojej poradni pracował lekarz, który nie zakładał spiral wewnątrzmacicznych, motywując to tym, że wśród jego pacjentek nie ma wiele młodych kobiet, w związku z tym nie jest w stanie zapewnić odpowiedniej jakości przy ich zakładaniu i to zostało zaakceptowane. W tamtym czasie było 16 lekarzy rodzinnych w całej Norwegii, którzy stosowali klauzule sumienia. W 2014 roku rozgorzała dyskusja nad tym, czy ich praktyki nie łamią praw pacjenta. Ministerstwo było skłonne zaakceptować status quo. Wzbudziło to masowe protesty środowisk feministycznych. 8 marca przeszła ulicami Oslo kilkunastotysięczna manifestacja z agresywnymi hasłami przeciwko klauzuli sumienia. Nowy status prawny eliminował de facto lekarzy o poglądach pro-life ze specjalizacji medycyny rodzinnej. Stawiał też pod znakiem zapytania możliwość zrobienia stażu podyplomowego, którego częścią jest medycyna rodzinna. Prowadziłoby to do wyeliminowania lekarzy o chrześcijańskich poglądach z tego zawodu. Co więcej, gdyby zalegalizowano eutanazję, zapis odbierałby im prawo sprzeciwu.
Jak wpłynęło to na Pani sytuację zawodową?
Zostałam postawiona pod ścianą. Albo przyjmuje nowe zasady, albo tracę pracę. Musiałabym pisemnie zapewnić, że dostosuję się do nowych zasad, żeby zostać. Nie pomogły tłumaczenia o tym, że nie było żadnych skarg na mnie, że mam dużą i stabilną grupę pacjentów, że w mojej gminie są problemy z dostępnością do lekarzy, no i przede wszystkim, że moje pacjentki mają zapewnione wszystkie świadczenia. Miałam układ z moimi kolegami w tej samej przychodni, że oni „w tych tematach” przejmują moje pacjentki. Funkcjonowało to bardzo dobrze. Rejestratorki też o tym wiedziały i od razu umawiały na wizytę do kogoś innego.
Kilku innych lekarzy w mojej okolicy było w podobnej sytuacji i złożyli wypowiedzenia z pracy (co ciekawe byli to sami protestanci), po przejściu wszystkich możliwych instancji sądowniczych i wizycie u ministra zdrowia. Walczyli o pracę na dotychczasowych warunkach. Nic nie wskórali i ja też wiedziałam, że sprawa jest stracona. Niemniej postanowiłam nie składać wypowiedzenia, tak jak oczekiwał tego mój pracodawca. Dałam jasno do zrozumienia, że nie zrobiłam niczego złego, że klauzula sumienia jest prawem człowieka, a jeśli uważają inaczej, sami muszą dać mi wypowiedzenie – ja im tego nie ułatwię. Nikt się tego nie spodziewał po emigrantce z Polski. Po kilku miesiącach faktycznie zostałam zwolniona.
Z ciężkim sercem zostawiłam medycynę rodzinną – zawód, który kochałam.
Jak czuła się Pani w nowej rzeczywistości? Co Panią najbardziej rozczarowało?
Musiałam wybrać i wybrałam to, co nakazywało mi moje sumienie. Broniąc życia od poczęcia, byłam świadoma konsekwencji. W pewnym sensie inny wybór byłby w tej sytuacji antyświadectwem. Moi pacjenci wiedzieli że jestem katoliczką z Polski. Komentowali tę sytuację „a, bo katolicy tak mają.” „Tyle wiemy o sobie, ile nas sprawdzono” – pisała poetka. Łatwo jest głosić pewne prawdy, a potem wycofać się z nich, gdy kosztuje nas to zbyt dużo. Ja się czułam potraktowana bardzo niesprawiedliwie przez norweski system. W trakcie podpisywania umowy o pracę uzyskałam zgodę na klauzulę sumienia. To ta druga strona nie dotrzymała jej zapisów. Miałam takie poczucie, że Norwedzy inaczej rozumieją prawa człowieka niż my Polacy. Miałam poczucie bezsilności. Z drugiej strony byłam przekonana, że opowiedzenie się za życiem ma swoją wartość, niezależnie od okoliczności. Trzymałam się tej prawdy, że to Bóg jest dawcą życia, a ja jako lekarz mam to życie chronić, nie zabijać. Że prawa boskie są ponad prawami ludzkimi. Że nawet w najtrudniejszej rzeczywistości trzeba zachować się przyzwoicie. Miałam też taką myśl, że moje „nie” mogłoby stać się szansą na uwidocznienie nietolerancji dla chrześcijan w społeczeństwie, które tolerancją się afiszuje. (Norwedzy przecież przyznają pokojową Nagrodę Nobla!). W trakcie podejmowania decyzji nie widziałam żadnej możliwości na proces sądowy. Nie miałam nawet pomysłu, jak go zacząć i jako emigrantka nie znałam wszystkich zawiłości norweskiego systemu. Naprawdę nie miałam nic, ale powtarzałam za Ignacym z Loyoli: „zrób co możesz, Bóg zrobi to, czego nie możesz”. Pisałam do organizacji w Polsce i w Norwegii prośby o pomoc, ale spotkałam się z ciszą. Naliczyłam kilkadziesiąt wysłanych maili. Nikogo to nie interesowało. Najboleśniejsza była początkowa bierność Kurii Biskupiej w Oslo i organizacji pro-life. Jeśli pytacie Państwo, co było największym rozczarowaniem, to właśnie to – brak odzewu „od swoich”. Poczucie osamotnienia było trudne do udźwignięcia.
Wiemy już, że nie pozostała Pani bierna w stosunku do zaistniałej sytuacji. Co postanowiła Pani zrobić w kwestii zawodowej?
Zaraz po kluczowej rozmowie z pracodawcą, zupełnie niespodziewanie, dostałam propozycję pracy w poradni psychiatrycznej. Wiązało się to z rozpoczęciem kariery zawodowej od początku oraz podjęciem nowej specjalizacji, rzecz jasna na dużo gorszych warunkach finansowych i z dalekimi dojazdami do szpitala (1,5 godz. w jedna stronę). Wziąć się za to w moim wieku (46 lat!) i to po norwesku było czystym szaleństwem. Przeszłam przez krew, pot i łzy, ale dałam radę i obecnie mam tytuł specjalisty psychiatrii.
Co motywowało Panią do pozwania byłych pracodawców do sądu? Dlaczego postanowiła Pani to zrobić?
W Norwegii od wielu lat obserwowałam proces marginalizacji osób z chrześcijańskimi poglądami w wielu dziedzinach. Działo się to metodą salami – wprowadzaniem milimetr po milimetrze bardzo małych, z pozoru nieistotnych zmian – zmiany retoryki, zmiany słownictwa. Trudno z tym walczyć, bo to niby drobiazgi, ale taka strategia prowadzi w konsekwencji do dużych zmian. Łatwo przewidzieć, że kolejnym celem może być klauzula sumienia w szpitalach i temat eutanazji w medycynie rodzinnej. W najśmielszych snach nie sądziłam, że będzie możliwy proces sądowy, ale wiedziałam też, że to jedyna droga do zatrzymania tej machiny, a przynajmniej opóźnienia jej działania. Przełomem w tej historii była decyzja Chrześcijańskiego Stowarzyszenia Lekarzy w Norwegii o zaangażowaniu się w moją sprawę. Stowarzyszenie liczy ponad tysiąc członków, bardzo aktywnych w promowaniu chrześcijańskich wartości w medycynie. Statystycznie zrzesza prawie samych Norwegów i protestantów. Ja byłam członkiem tego Stowarzyszenia, ale na początku 2015 r. nie udało mi się uzyskać realnego wsparcia. Sprawa musiała chyba dojrzeć. Dopiero na przełomie 2015 i 2016 roku podjęliśmy temat od nowa. Stowarzyszenie nie było świadome tego, że po fali składania wypowiedzeń z pracy pod przymusem, znalazł się ktoś, kto, jak na warunki norweskie, postąpił niestandardowo. A muszę dodać, że proponowano mi dużą sumę pieniędzy za dobrowolne złożenie wypowiedzenia z pracy. Połączenie norweskiej pragmatyczności i polskiej odwagi dało niesamowite rezultaty. Okazało się, że mamy wspólny pogląd na dyskryminację chrześcijańskich lekarzy. Nie spodziewali się, że znajdzie się ktoś, kto wytrzyma presję i zaryzykuje proces sądowy. To właśnie poczucie, że sprawa jest ważna dla całego tego środowiska i że nie jestem sama, dało mi motywację. Na początku 2016 roku uczestniczyłam w zjeździe Stowarzyszenia, w którym brało udział kilkaset lekarzy. Zostałam bardzo dobrze przyjęta, pomimo tego, że byłam emigrantką i to w dodatku katoliczką. Pomogli mi znaleźć adwokata i rozpoczęli zbiórkę pieniędzy na koszty sądowe oraz zaangażowali się
w publiczna debatę w sprawie klauzuli sumienia.
Jak przebiegał proces sądowy?
Pierwsza rozprawa odbyła w Sądzie Rejonowym w Notodden w styczniu 2017 roku. Przegrałam ją, a sąd motywował swoją decyzję tym, że odmowa zakładania spiral jest dyskryminacją kobiet, gdyż podobna odmowa nie spotyka mężczyzn. Odwołałam się od tego wyroku. W kolejnej rozprawie w Sądzie Wojewódzkim wygrałam. Sąd tłumaczył swoją decyzję faktem złamania praw człowieka. Gmina odwołała się od tego wyroku. Rozprawa zakończyła się w Sadzie Najwyższym potwierdzeniem tego, że zwolnienie mnie było bezprawiem. Mój adwokat, H. Bleken wykonał tytaniczną prace. Dużą częścią jego argumentacji stały się wartości katolickie, a encyklika Evangelium Vitae oraz Katechizm Kościoła Katolickiego były dowodami w sprawie. Równolegle trwała akcja zbierania pieniędzy wśród chrześcijańskich środowisk w Polsce i w Norwegii. W Polsce dużo pomocy otrzymałam od Centrum dla Życia i Rodziny. Nieocenione było też wsparcie redakcji „Gościa Niedzielnego” oraz programu „Warto rozmawiać”. Nie mogę też nie wspomnieć o wielkiej akcji modlitewnej – dostałam zapewnienie o modlitwie od kilkudziesięciu zakonów w Polsce (w tym jednego prawosławnego) i kilku w Norwegii. Bez tego wygrana byłaby niemożliwa.
Z pewnością czas walki o respektowanie Pani wartości moralnych nie był łatwy. Co Panią motywowało w tamtym momencie? Co podnosiło na duchu?
Ja wyrosłam w ruchu oazowym i to czego się tam nauczyłam wtedy we mnie pracowało. Nauczanie Jana Pawła II i słowa o tym, żebyśmy wymagali od siebie nawet jak inni nie wymagają oraz o godności pracy ludzkiej zawarta w encyklice Laborem Eksercens były pomocą. Jan Paweł II opisywał pracę jako współdziałanie z Bogiem w dziele stworzenia i jako taka nie może przeciwstawiać się prawom Bożym. Dużo spokoju wewnętrznego dały mi rekolekcje ignacjańskie, na które pojechałam zaraz po zwolnieniu z pracy. A tak na co dzień dużo wsparcia dostałam od męża i dzieci. To oni ponosili największe koszty tego wszystkiego.
Co Pani zdaniem pokazała ta historia?
Ta historia jest przykładem tego, że warto stawiać na swoim w tak ważnych sprawach, nawet jeśli to dużo kosztuje. Nawet jeśli z pozoru nie ma się wystarczających środków ani umiejętności. Moja wygrana zmieniła trochę norweską rzeczywistość. W 2016 powstał rządowy dokument na temat klauzuli sumienia w różnych zawodach i moja historia jest umieszczona tam jako jeden z przykładów. Moja postawa została przedstawiona i oceniona pozytywnie. W 2019 r. inna lekarka, podczas stażu, była w podobnej sytuacji, odwołała się do sądu i wygrała, a w jej sprawie posiłkowano się moim precedensem. Dzięki temu lekarze chrześcijańscy bez przeszkód mogą odbywać staż podyplomowy. To bardzo ważne zmiany.
Czy teraz, z perspektywy czasu, uważa Pani, że lata pracy i zmagań opłaciły się? Co czuje Pani po wygraniu sprawy i otrzymaniu nagrody Totus Tuus?
Tak, warto było. Nagoda Totus Tuus jest wspaniałym podsumowaniem tej historii. To jest naprawdę ważne wyróżnienie, ważne nie tylko dla mnie, ale dla wszystkich tych, którzy zmagają się z podobnymi trudnościami. Jest wiele osób, w tym lekarzy, które w ostatnim czasie straciło pracę z powodu swoich chrześcijańskich poglądów. To daje siłę, by wyjść z cienia i walczyć o wolność do mówienia i robienia tego, co się uważa za moralnie właściwe. Bo „wolność nie polega na tym, żeby robić, co nam się żywnie podoba, ale na prawie do robienia tego, co należy”.